niedziela, 1 maja 2016

ROZDZIAŁ 2

Wróciłam do domu zmęczona, jak nigdy wcześniej. Rzuciłam plecak w kąt i snułam się w poszukiwaniu mamy. Znalazłam ją w salonie, gdzie rozpakowywała naczynia i układała je w kredensie.
- Mamo, mam problem.
To jest cudowne. Mogę podejść do mamy w każdej chwili, powiedzieć jej o czymkolwiek, a ona sprawi, że zacznę się z tego śmiać i znajdę jakieś rozwiązanie. To taka typowa luźna mama. Trzyma dyscyplinę, ale też raz upiła się ze mną na imprezie. A jak wiadomo, w Stanach wolno pić od 21 roku życia, więc rozumiecie chyba, jak silna była nasza więź i jaką wariatką była ta kobieta.
- Masz okres? Kochanie, to nie jest problem, chłopcy zrozumieją - zażartowała, zaabsorbowana swoim zajęciem.
- To problem tej natury, ale niekoniecznie w tej postaci.
Mama spojrzała się na mnie ze zdziwieniem. Nigdy nie przychodziłam do niej ze sprawami łóżkowymi, bo, o mój losie, takich spraw nie było.
I wtedy wszystko się ze mnie wylało. Rose, gra, ci przystojni chłopcy, zostanie Jedynką, płacz w damskiej toalecie. Autentycznie, cała frustracja i przerażenie tamtego dnia, a sporo tego było, jeśli ktoś spytałby mnie o zdanie.
Czekałam na żart, mądrą życiową radę, ale moja rodzicielka wyglądała, jakby jej system operacyjny uległ ciężkiemu zawieszeniu. Otarłam łzy z policzków i uniosłam brwi.
- Dobra, nie chcesz mówić? To idę do ojca. TA...
- Przestań się drzeć, myślę.
Siedziałyśmy parę minut w ciszy, podczas gdy w głowie mojej matki najwyraźniej odbywały się skomplikowane procesy myślowe. Nie chciałam jej przeszkadzać, więc skubałam nitkę zwisającą z obrusa.
- Ci chłopcy są bardzo przystojni? - spytała w końcu mama.
- Jak cholera.
- I chcą uprawiać z wami seks za punkty?
- Coś w ten deseń.
- Co to jest, pierdolony PayBack?!
Odebrało mi mowę. Już dawno nie słyszałam przeklinania w domu. Ale na tym mama nie skończyła. To, co powiedziała potem jeszcze bardziej mną wstrząsnęło.
- Nic z tym nie zrobisz. Postaraj się nie chodzić z nikim do łóżka za punkty. A jeśli już, to wybierz chociaż takiego chłopca, który ci się spodoba.
- MAMO! - wydusiłam z siebie w końcu.
- No co? Świat się nie zawalił, ludzie sypiają ze sobą z różnych powodów. Gdybym była na twoim miejscu, po prostu wybrałabym najlepszego z nich i wykorzystała w każdy możliwy sposób. Niech z twojego statusu wynikną jakieś korzyści.
Nie takiej pomocy oczekiwałam. Zabrałam swój plecak i poszłam do pokoju.
To tylko pierwszy dzień, zero lekcji i taki natłok emocji. Włączyłam laptopa i usiadłam na łóżku. Rose obiecała mi, że wyśle mi zaproszenie do znajomych, więc weszłam na Facebooka. To, co zobaczyłam zmroziło mnie jeszcze bardziej, niż słowa mamy.
1403 zaproszeń do znajomych.
Domyślam się, że to przez mój "status" gwiazdy. Zaakceptowałam tylko jedno z nich, od Rose. Reszta musiała sobie jakoś zasłużyć.
Kolejny dzień przyniósł sporo niespodzianek. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili, łącznie z dziewczynami, a chłopcy wcale się nie narzucali tak, jak bałam się, że to będzie. Razem z Rose chodziłyśmy na zajęcia i na stołówkę, na której było w miarę dobre jedzenie. Normalna szkoła i normalny dzień.
Z chęcią pożegnałam się o 16 z nowo poznanymi osobami i podążyłam na boisko, gdzie miał odbyć się mój pierwszy trening. Musiałam wypaść dobrze, żeby nie siedzieć na ławce do końca sezonu.
Mina mi zrzedła, kiedy zobaczyłam kandydatki na biegaczy.
Wysokie, potężne... nosorożce. Czułam się tak, jak suche źdźbło trawy pomiędzy ogromnymi zwierzętami z Afryki. Wszystkie po około dwa metry wzrostu, a ja? Niewiele ponad metr sześćdziesiąt. Stanęłam dzielnie w szeregu w oczekiwaniu na trenera, a wszyscy patrzyli się na mnie. A przynajmniej tak się czułam. Może to moja nowa mania prześladowcza, którą nabyłam przez głupich, naładowanych hormonami nastoletnich zboczeńców?
Trener wyszedł z szatni. Średniego wzrostu, lekko wyłysiały, obśmiał się jak norka, kiedy tylko mnie zobaczył. Kazał nam biegać i robić różne inne rzeczy. Dopiero potem przedstawił akcję, którą miałyśmy wykonać na boisku. A przynajmniej dwie grupy, na które nas podzielił. Modliłam się o przeżycie, choć wątpiłam, czy modlitwy zostaną wysłuchane.
- Dobra, krasnalu, wybiegasz, śmigasz między nogami przeciwników i robisz przyłożenie - powiedział głośno do mnie, pokazując na planszy jak dokładnie ma wyglądać ta rozgrywka. Pokazałam, że rozumiem i wbiegłam na boisko.
Powitały mnie chichoty dziewczyn z przeciwnej drużyny i pełne niedowierzania kręcenie głową współzawodniczek. Uśmiechnęłam się do stojących przede mną.
Zaczęła się akcja. Minęłam zdezorientowane przeciwniczki i pobiegłam jak najszybciej mogłam. Z prawej strony słyszałam wrzaski trenera:
- BIEGNIJ SZYBCIEJ, DOGANIAJĄ CIĘ! TAAAK!
I wtedy 34 rzuciła mocno piłkę. Złapałam ją bez problemu, ale przede mną, jak spod ziemi, wyrosła biegaczka, która chciała mnie zablokować. Nie za bardzo wiedziałam co robię, ale skoczyłam...
...a potem pobiegłam dalej.
Udało mi się. Dostałam się do drużyny, zaliczyłam przyłożenie, mistrzowską akcję. I czułam się z tym naprawdę dobrze.
Może i byłam Jedynką, kolejnymi punktami do kolekcji, ale jestem też najniższym biegaczem jakiego widziały szkolne drużyny stanowe.

Zdecydowanie nabrałam pewności siebie, zarówno w szkole, jak i na boisku. Ludzie mnie polubili, a lekcje były ciekawe, chociaż zajmowały większą część dnia. Codziennie rozpoczynałam angielskim, potem przychodził czas na algebrę, trening, obiad, biologię i kolejny trening. Zajęcia rozpoczynały się o 8 i kończyły wieczorem.
W szkole spędziłam praktycznie cały tydzień, rzadko bywałam w domu. Pozycja szkolnej Jedynki przysporzyła mi dużej popularności, a jeszcze bardziej zyskałam na „wartości", kiedy gracze dowiedzieli się o moim dołączeniu do pierwszego składu szkolnej drużyny futbolistek.
Rodzice przyjęli tą wiadomość równie entuzjastycznie. Tata zrobił mi zdjęcie w nowym stroju, a mama robiła sobie żarty, jak to mama. Chociaż wiedziałam, że oboje byli bardzo zapracowani, żeby zapłacić mi za szkołę i utrzymać nas w Nowym Jorku, otrzymałam obietnicę: mieli pojawić się na każdym moim meczu. Nie powiem, że się nie ucieszyłam.
Weekend minął mi szybko, nie mogłam doczekać się poniedziałku, kolejnego treningu. Miałyśmy ćwiczyć nowe ustawienia. Trener strasznie się podekscytował i oznajmił nam w piątek,  że mamy realną szansę wygrania pucharu w tym roku w rozgrywkach międzyszkolnych. To był wielki impuls do ciężkiej pracy.
Pędziłam na angielski, kiedy zatrzymała mnie Rose.
- Spóźnimy się, błagam, chodź do klasy, napiszesz mi wszystko na kartce! – krzyknęłam i pociągnęłam ją za sobą. Trochę brutalnie, ale zdążyłyśmy na ostatnią chwilę.
- Nie mam takiej kondycji, jak ty. Pamiętaj o tym, wredna zdziro – wydyszała moja przyjaciółka. Od kiedy opowiedziałam jej ze szczegółami o rozmowie z mamą, zaczęła mnie tak nazywać. Uwielbiam ją za dystans do mojej „sytuacji".
Usiadłyśmy na miejscach, kiedy do klasy wszedł blondyn w tatuażach. Rzuciłam okiem na Rose, która pokazywała, że o tym właśnie chciała mi powiedzieć.
Gracz numer 1 przepisał się na nasze zajęcia. A do tego, cholera, usiadł za mną. Szlag.

Blondyn wyciągnął telefon, zupełnie nie zważając na nauczyciela, który produkował się, usiłując wytłumaczyć szyk zdania i umiejętność wykorzystywania poszczególnych jego elementów. Napisał wiadomość do Charliego, który siedział na samym końcu klasy.
"Ile dni?"
"Masz czas do końca sezonu. Nie spiesz się. Kto ją zaliczy - już praktycznie wygrał."
Niall specjalnie usiadł za dziewczyną, żeby móc rozpocząć działanie. Szturchnął ją delikatnie ołówkiem w plecy, na co Charlie parsknął śmiechem.
- Zostaw mnie, próbuję się skupić - wysyczała.
- Skarbie, ale...
- Odpowiedź brzmi "nie". Na następne twoje pytania też. Odwal się.
Chłopak uśmiechnął się. To zdecydowanie będzie wyzwanie.
- Chciałem zapytać, co robisz po szkole. Myślałem, że na to nie da się odpowiedzieć "nie" - zaśmiał się.
- To wstęp do kolejnych pytań, na które można. A TERAZ ZABIERZ TEN CHOLERNY OŁÓWEK, ZANIM CI GO WBIJĘ W OKO.
Blondyn wycofał się i wysłał kolejną wiadomość.
"To będzie jedna z niewielu przyjemności w tej grze. Pierwsze wyzwanie. Roześlij dalej."

ROZDZIAŁ 1

Nowa szkoła, nowy start, nowi znajomi. Pierwszy raz stałam się ofiarą przeprowadzki. Byłam dzieckiem bezproblemowym, więc rodzice nie musieli mnie namawiać ani przekupywać. Powiem więcej, bardzo się ucieszyłam.
Moja poprzednia szkoła była okropna. Nie było tam nikogo, z kim można by porozmawiać, nauczyciele zupełnie nie zwracali uwagi na to, co dzieje się w klasach, w łazienkach (a, uwierzcie mi, tam działo się bardzo dużo) albo chociażby na korytarzach. Przeniesienie się w inne miejsce było dla mnie szansą wyrwania się z tej małej dziury. Nie spodziewałam się jednak, że będzie to...
- Nowy Jork? Czy wy do reszty oszaleliście? Mamy przejechać taki kawał drogi do NOWEGO JORKU?! - zdenerwowałam się po ogłoszeniu taty.
- Nie zrozum nas źle, ale tam będzie nam o wiele łatwiej - odparła nerwowo mama. Posłałam jej najgorsze z moich spojrzeń, ale wiedziałam, że za dużo do gadania mieć w tym momencie nie będę.
- Przenosimy się jak najszybciej - dodał tata. Zrozumiałam, że jest to równoznaczne z "pakuj się, albo sam cię zapakuję i wyślę na miejsce w kartonie po pralce".
I tak oto znalazłam się w wielkim mieście. Weszłam do bardzo ładnego i nowoczesnego budynku, pełnego ludzi. Ta bieganina sprawiła, że miałam ochotę uciec, jednak zamiast tego przyjrzałam się uważnie przechodzącym osobom. Mogłam je spokojnie pogrupować: bogaci, normalni, punki, kujony, siatkarki, piłkarze, cheerleaderki. Rzuciła mi się w oczy jednak jedna grupka. Wysokie i tęgie dziewczyny ubrane w stroje do futbolu amerykańskiego. Zawsze chciałam spróbować tej gry, ale moja drobna postura nie pozwalała mi na tak urazowe zajęcia. Pozostało mi bieganie.
- Clary? Clary Snow? - uprzejmy damski głos dochodził z tłumu. Zobaczyłam dziewczynę, mniej więcej w moim wieku, która uśmiechała się życzliwie. - Poproszono mnie, żebym ci pomogła. Wiem, że trudno jest się tutaj odnaleźć. Nazywam się Rose Harrison.
Rose okazała się taką gadułą, jak ja. Pokazując mi klasy, obgadywała wszystkich swoich kolegów i koleżanki, pokazała mi osoby warte uwagi, a potem zaciągnęła na stanowisko z zapisami.
- Musisz zapisać się na angielski, algebrę i biologię - zerknęła na mój plan od dyrekcji. - No i jedne zajęcia dodatkowe. Każdy z nas wybiera takie, które interesują go najbardziej. Ja poszłam na rzeźbę, nie idź na teatr, tam są same ćpuny, a na malarstwie jest koleś, który maca wszystkich po plecach, kiedy...
- Rose! Oszczędź szczegółów, błagam. Myślałam nad zajęciami sportowymi, no wiesz, coś w stylu...
- Tylko mi nie mów, że chcesz zostać cheerleaderką, bo, jak oni mi wszyscy świadkami, rzucę rzeczy na ziemię i trafi mnie jasna cholera. - Wyglądała na bardzo poważną.
- Nie! Chyba bardziej mnie interesuje piłka? No wiesz, futbol.
Spojrzała na mnie z dziwną miną. Wywnioskowałam, że próbuje się nie zaśmiać dopiero, kiedy łzy napłynęły jej do oczu.
- Przecież ty jesteś taka malutka - wystękała, nadal powstrzymując napad śmiechu.
"No dobra, może i jestem mała, ale szybka. Co z tego, że Rose jest wyższa o jakieś 15 centymetrów. Byłabym dobrym biegaczem" pomyślałam.
- Zobaczymy - pokazałam jej język i podeszłam do stanowiska z zapisami.
"Clary Snow
angielski grupa 2c
algebra grupa 6a
biologia grupa 3g
dodatkowe: biegacz, drużyna żeńska futbol amerykański
zajęcia w bloku B"


Grupa chłopaków siedziała razem przed szkołą, korzystając z ostatnich promieni słonecznych i braku zajęć. Wszyscy skupieni byli wokół rozwalonego na metalowym siedzeniu blondyna.
- Hej, Niall, gdzie masz w tym roku zajęcia? - Harry podszedł do kumpla i usiadł z nim na ławce.
- Blok B. Co z tobą?
- To samo. Podobno mają być nowe osoby, gra zrobi się ciekawsza - chłopak szturchnął blondyna. Ten spojrzał zza okularów w pełnym skupieniu.
- Nie zapomniałem, że w tym roku ja przydzielam punkty. Już prawie wszystko ustalone. Błagam, nie znajdziesz lepszej w bloku B. Rose zostanie Jedynką. W zeszłym roku nikt oprócz mnie jej nie zdobył.
- Celujesz w tym roku w Jedynkę? - Harry uśmiechnął się leniwie na samą myśl. Niall pokiwał głową i przygryzł wargę. - Znowu wygrasz, trzeci rok z rzędu.
- Nie jestem tego taki pewien stary - odparł obojętnie i pokazał głową chłopaka siedzącego niedaleko. - Futboliści przyłączyli się do gry.
- Zatem ich pokonamy.


Rose wyglądała jakoś niemrawo, dlatego ją zaczepiłam.
- Co się stało? Coś nie tak?
- Nie, tylko... - przerwała, kiedy zobaczyła coś na końcu korytarza. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam grupę chłopców, którzy wyglądali na miejscową elitę: przystojni, dobrze zbudowani, wytatuowani. Żywo o czymś dyskutowali i miałam przeczucie, że nie chciałabym wiedzieć o co chodzi.
- Oni - wyszeptała Rose i zaciągnęła mnie w jakąś wnękę pomiędzy szafkami. - Zaliczają dziewczyny dla zabawy, każdej przydzielają ilość punktów, którą zdobywają, kiedy ją uwiodą. Staraj się nie rzucić im w oczy, a unikniesz wstydu uczestniczenia w grze. - Jej szept przerodził się w nieprzerwany syk, a ja nie miałam pojęcia, czy potraktować to poważnie, czy się zaśmiać.
- Mam wrażenie, że sporo o tym wiesz.
Jej spojrzenie mówiło mi, że mam się zamknąć. Grupa, która tak ją zaniepokoiła przeszła, nawet nie zaszczycając nas spojrzeniem. Ulga wymalowała się na twarzy Rose.
- No, może przetrwamy do zamknięcia listy - powiedziała i wyszła z ukrycia, a ja za nią. Już miałam rzucić luźną uwagą na temat całego zdarzenia, kiedy wpadłam na coś wysokiego, twardego i ciepłego. A raczej na kogoś.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem, a jego niebieskie oczy wyrażały zdumienie. Uśmiechnął się.
- No, no, kogo my tutaj mamy? Panno...?
- Clary. - W tamtym momencie zaczęłam przeklinać swoją niewyparzoną twarz, która zupełnie nie współpracowała z mózgiem, w którym zapaliło się ogromne czerwone ostrzeżenie.
Nie powinno się być tak nieprzyzwoicie przystojnym. Ja bym tego zakazała.
- Miło mi. Czyżbyś dołączyła do uczniów z bloku B? - spytał wytwornie i lekko skłonił się ku mnie, co sprawiło, że cofnęłam się o dwa drobne kroczki.
- Owszem - odparłam najbardziej dystyngowanym głosem, na jaki było mnie stać. A uwierzcie mi na słowo, że kiedy się tak na mnie gapił, ciężko było odzywać się normalnie. Chłopak ponownie się uśmiechnął, uniósł głowę i krzyknął na cały korytarz:
- Chłopaki! Mamy nową Jedynkę!
Obydwie z Rose zbladłyśmy momentalnie, kiedy grupa, której tak się obawiałyśmy odwróciła się w naszym kierunku. Chłopcy w tatuażach, którzy szli z przodu bandy spojrzeli na mnie, jakby wyceniali mięso na targu. Dosłownie tak się poczułam, jak mięso.
- Też tak myślę - odkrzyknął blondyn. - Chłopcy, myślę, że właśnie zamknęliśmy listę!
Wszyscy, którzy to usłyszeli wręcz oszaleli ze szczęścia, a ja? Myślałam tylko o tym, żeby dobiec do łazienki, zanim rozpłaczę się na oczach wszystkich w pierwszy dzień szkoły.

PROLOG

Normalne liceum.
Mnóstwo nauki.
Tłum uczniów i nauczycieli, którzy ignorują ich wybryki.
Pewnego dnia do tego tłumu dołącza śliczna, pewna siebie dziewczyna - Clary.
Nie wie ona jednego...
...wyznaczą nagrodę za jej zdobycie.
Dołączy do wielkiej gry w zaliczanie młodych kobiet.
Niall, Harry i Charlie -  to oni na początku każdego roku przydzielają ilość punktów do każdej z dziewczyn, a potem grają w swoją grę.
Jaką nagrodę wyznaczą za nią chłopcy?
Sami zobaczcie.

POWRÓT DZIAŁALNOŚCI

"Players" to fanfiction, które istnieje już od ponad roku. Postanowiłam je usunąć, bo nie miałam do niego serca, ale natchnęła mnie pewna mała i wredna osoba do powrotu.

W takim razie jestem! Będę poprawiać rozdziały (tylko te elementy, które według mnie będą wymagały naprawy) i wstawiać je na nowo. Mam nadzieję, że spodoba Wam się tak, jak tej małpie, która mnie do tego przekonała.
Zapraszam także na moje Wattpady ROAWRHARREH i barbnbooks. Może znajdziecie tam coś dla siebie i zechcecie czytać dalej!
"Players" będzie prowadzone zarówno tutaj, jak i na blogspocie http://players-fanfiction.blogspot.com/.


Zapraszam!

niedziela, 29 marca 2015

ROZDZIAŁ 17


- Och, no wiesz. Wyskoczył teatralnie przez okno. Czyli u mnie norma. A co u ciebie? - powiedziałam głośno do telefonu. Niedługo po tym, jak Niall "wyszedł", zadzwoniła do mnie Rose.
- Ja coś czuję, że wasza znajomość źle się skończy - mruknęła zdegustowana.
- Czyli jak?
- Dzieckiem, przykładowo. Ewentualnie śmiercią przez zatrucie, albo spektakularnym samobójstwem, kiedy nie zdąży się chwycić parapetu.
Mimo woli zaśmiałam się, chociaż miałam zamiar być zła. Prawda jednak była taka - Rose ma rację. Moje wyskoki zawsze kończą się niepowodzeniem, a Niall nie miał być wyjątkiem potwierdzającym regułę. On zdecydowanie zaliczał się do reguły.
- No to co twoim skromnym zdaniem powinnam niby zrobić? Przecież nie mogę go absolutnie wyrzucić ze swojego życia, bo on mnie jakimś sposobem wyrzuci ze szkoły!
- To jest właśnie twój problem. Wiecznie trzęsiesz portkami, jeśli o niego chodzi. Powinnaś być pewniejsza siebie i swoich umiejętności. No i przydałoby się zacząć nosić cięższe buty!
- Do czego? - spytałam, zupełnie nie wiedząc, o co ona nas posądza.
- Mam nadzieję, że się tego nie dowiesz.
Popaplałyśmy jeszcze z pół godziny o totalnych głupotach: chłopakach, jedzeniu, chłopakach, sukienkach, chłopakach, rankingu, och, i jeszcze o chłopakach. Obsmarowywałyśmy właśnie pewnego kolesia z klasy maturalnej, kiedy zza słuchawki usłyszałam zduszony okrzyk.
- Rose?! ROSE, DO CHOLERY, CO SIĘ STAŁO?! - wrzasnęłam z autentycznym przerażeniem. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl o tym, że Niall wkradł się do jej pokoju.
- Clary, a co, jakbyśmy znalazły ci chłopaka, który byłby groźniejszy niż ten farbowany debil? - jej głos zdradzał ekscytację. Poczułam przymus pojechania do niej i uduszenia gołymi rękami.
- Tylko dlatego przyprawiłaś mnie o zawał serca? A poza tym, nie chcę się pakować w jeszcze gorsze gówno niż to, w którym aktualnie jestem.
Chwila ciszy. Nastawała ona tylko wtedy, kiedy obydwie zastanawiałyśmy się nad moim żałosnym życiem.
- Naprawdę myślisz, że jest farbowany? - dopytywałam.
- No pewnie! A teraz nie przeszkadzaj.
Znowu cisza. Grzebałam w swoich myślach i starałam się odsiać najrozsądniejsze rozwiązanie. Tymczasem nie zauważyłam, że ono już się dzisiaj pojawiło.
- Lucas - powiedziałam do telefonu.
- Zapomniałaś już? Jestem Rose, a nie Lucas, ty idiotko.
- Nie, nie, nie, chodzi mi o mojego starego przyjaciela.
- Jak starego?
- Bardzo.
- Nie sądzę, żeby Niall trzymał się z dala przez jakieś stare próchno.
- Nie wygłupiaj się. Twoja ironia dzisiaj powala na kolana o wiele bardziej subtelnie, niż zawsze. Czego ty się nałykałaś?
- Nie chcesz wiedzieć. Pragnę ci przypomnieć, że masz jeszcze jeden problem - ranking. Podczas, gdy ja jestem na samym szczycie, ty jesteś w kompletnej dupie.
Zastanowiłam się chwilę. Przecież to wcale nie tak, że ja nie chciałam wygrać (a może i tak). Tylko sprawa wyglądała jasno: czułam się o wiele bardziej zdeprawowana, kiedy to proponowałam. W tamtej chwili przypominałam raczej przestraszoną gąskę.
- Nie chcę ci nic mówić, ale masz okazję zaliczyć największe ciacho, wygrać i w sumie korzyści będą po obu stronach.
- Nic mi nie mów nawet. Ej, tak właściwie, to czego się nałykałaś?
- Mówiłam ci, takich rzeczy lepiej nie wiedzieć.
- Dobra, chyba wiem, ale nie mów mi. Chcę jeszcze trochę pożyć w błogiej nieświadomości - odparłam, hamując odruch wymiotny, który wywołałam zupełnie bezwiednie, kiedy tylko pomyślałam o tym, co Rose robi w domu po lekcjach.
- Zastanów się też nad tym wyjściem. Będziesz miała okazję. Za dwa tygodnie jedziemy na wycieczkę do Teksasu. Musisz się zapisać. To będzie niepowtarzalna okazja!
- Zgadzam się. Zrobię to.
O KURWA. CZY JA TO POWIEDZIAŁAM? Niestety, było już za późno. Rose zapiszczała do telefonu. JA I MÓJ GŁUPI MÓZG BEZ JAKICHKOLWIEK FILTRÓW NA GŁUPOTĘ. NIECH NAS SZLAG JASNY KIEDYŚ TRAFI. Wyglądało na to, że podczas gdy ja pomstowałam na siebie i swoje niedorobione organy wewnętrzne, moja przyjaciółka zaplanowała już wszystko. Zaczęłam słuchać dopiero, kiedy pojawiła się mowa o dzieciach.
- Hola, hola! To będzie jednorazowy wybryk.
Znowu zero filtrów. Postanowiłam pójść na jakąś terapię dla ludzi, którzy są impulsywni i nigdy nie myślą o konsekwencjach słów i czynów.
- Tak, czy inaczej - wasze dzieci wyglądałyby jak anioły. Przemyśl to.
- O NICZYM WIĘCEJ NIE BĘDĘ MYŚLEĆ. A TERAZ MNIE NIE DENERWUJ, BO MUSZĘ IŚĆ Z TĄ SPRAWĄ DO MOICH KOCHANYCH RODZICÓW, KTÓRZY, MAM NADZIEJĘ, NIE PUSZCZĄ MNIE NA TĄ WYCIECZKĘ.
Rozłączyłam się, sapiąc ze wściekłości. Chociaż faktycznie, nasze dzieci byłyby cholernie atrakcyjne.
Wściekła sama na siebie zlazłam na dół i zastałam mamę w kuchni. Kroiła warzywa, tańcząc do hitów z lat 80-tych. Całkiem zabawny widok, szczególnie, że ubrała się w oficjalną koszulę do pracy, dresy ojca i puchowe skarpetki w kolorze różowym. Nie to, żebym miała coś przeciwko puchowym skarpetkom w kolorze różowym, ale komizm sytuacji mnie dobił do reszty.
- Mamo, musimy przeprowadzić poważną rozmowę.
Starałam się wyglądać na bardzo zmartwioną i jakby chorą. Mój plan: wywołać w niej współczucie i sprawić, żeby nie pozwoliła mi nigdzie jechać, na żaden biwak.
- Co się stało? - spytała zmartwiona mama. Ściszyła muzykę, wpatrując się we mnie czujnym spojrzeniem.
- Widzisz mamo, za dwa tygodnie jest szkolna wycieczka pod namioty, ale strasznie mnie zaczęły boleć żebra i kolano, więc nie jestem pewna, czy chcę jechać.
Byłam PRAWIE pewna, że cała pozieleniałam, mówiąc to, bo pomyślałam o rozmowie z Rose, którą odbyłam przedtem i zrobiło mi się momentalnie niedobrze.
- To aż dwa tygodnie. Na pewno się wyleczysz. Zostaniesz parę dni w domu. Poza tym, już zapisałam cię na tą wycieczkę na ostatnim zebraniu, zapomniałam ci powiedzieć. Wszystko jest już opłacone i zarezerwowane. Nie chcę sprawiać kłopotu twoim nauczycielom.
- Super. Dzięki.
- Ależ nie ma za co. - Mama wróciła do krojenia warzyw.
- Skazałaś mnie na jedną wielką seks-zabawę, wiesz o tym?
O dziwo - zachichotała. Spojrzałam na nią tak, jakby dokładnie w tym momencie w naszej kuchni wylądował statek kosmiczny z Chewbaccą w środku.
- Myślisz, że nie wiem, co się dzieje na takich wyprawach w liceum? Uwielbiałam na nie jeździć. Przestań się bać własnego cienia i spróbuj się pobawić tak, jak będziesz chciała. Nikt cię do niczego przecież nie zmusi.
Ona i Rose musiały się jakoś zmówić przeciwko mnie, no ale skoro druga osoba w ciągu dnia mówi mi, żebym przestała się bać, to tak powinnam zrobić.
- Dzięki. O, zapomniałabym - przystanęłam w połowie kroku - masz nadal kontakt z rodziną Lucasa?
- Rozmawiałam z nimi ostatnio. Lucas podobno zgubił do ciebie numer. No i niezłe z niego ciacho. Pomyśl nad zadzwonieniem do niego. Wydaje się być cudnym chłopcem.
Chwyciłam się za głowę, robiąc minę w stylu "nie-każcie-mi-więcej-myśleć" i zwiałam z kuchni.

Cały następny dzień myślałam o tym wszystkim, co powiedziałam i czego się dowiedziałam. Szczególnie zainteresowałam się sprawą z numerem Lucasa. Męczyło mnie to przez pierwsze pół dnia, więc na biologii zaczęłam pisać SMS-a, trzymając telefon pod ławką.
Prawie kończyłam, kiedy ołówek dźgnął mnie delikatnie w łopatkę. Syknęłam, chociaż wcale mnie nie zabolało. Chciałam po prostu, żeby przestał mi przeszkadzać. Nie zareagowałam, więc poczułam ukłucie jeszcze raz, tym razem mocniej. Odwróciłam się gniewnie.
- Jestem zajęta, nie widzisz? - wyszeptałam.
- Właśnie widzę. Kim jest Lucas?
- Nie twój interes.
- Kim on jest?
Przewróciłam oczami i usiadłam z powrotem normalnie. Sprawdziłam, czy na pewno napisałam wszystko to, co chciałam i wysłałam SMS-a pod tak dobrze znany mi numer, który pamiętam, pomimo dwóch lat przerwy.
- Dobra, nie mów.
Naburmuszony głos za moimi plecami doprowadził mnie do szału, ale usiedziałam w miejscu, choć tak bardzo chciałam przyłożyć jego właścicielowi.  Odnawianie kontaktu z byłym najlepszym kumplem to nie jest jeden z moich najlepszych pomysłów, kiedy ten diabeł ciągle mnie prześladował.
Na treningu mało ze sobą rozmawialiśmy, ale spojrzenia chochlika a'la Niall towarzyszył mi praktycznie cały czas. Zaczęłam się cieszyć, że noszę bardzo luźne rzeczy na treningach, bo czułabym się okropnie w obcisłych spodniach, które wszystkie dziewczyny zakładają. Niektóre z nich odsłaniają trochę zbyt wiele, jeśli wiecie o co chodzi.
Po rozgrzewce podzieliliśmy się na drużyny. Niestety wylądowałam w jednej drużynie z Charliem, który spoglądał morderczym wzrokiem na blondyna, który zaczął się ze mną kłócić kto będzie dowodził.
- Jesteś dziewczyną i jesteś nowa. Nie znasz wszystkich ustawień - argumentował. Na chwilę zamieniłam się w bazyliszka, bo aż się cofnął, kiedy zobaczył moje spojrzenie.
- Zdziwisz się. Idziesz na drugą linię. Reszta - do mnie!
Byłam tak wkurzona, że nie dałam ze sobą dyskutować. Drżącym głosem ustawiłam resztę drużyny, która w większości składała się z dziewczyn. Wykorzystałam to w jak najlepszym stopniu. Najmniejsze poszły na stanowiska biegaczy, te wysokie i tęgie na atak. Chłopców poustawiałam na najbardziej strategicznych miejscach, czyli tam, gdzie na pewno mi się przydadzą.
Poszło o wiele łatwiej, niż myślałam. Miałam czyste pole, więc przebiegłam i bez problemu dotarłam na sam koniec boiska. Obejrzałam się raz, a to, co zobaczyłam na zawsze wyryło się w mojej pamięci. Ci ludzie wyglądali komicznie. Przygnieceni, leżący na murawie. Wyglądało to trochę jak pobojowisko.
Kolejne ustawienia również okazały się sukcesem. Charlie poklepał mnie po plecach za piątym razem, kiedy "doprowadziłam drużynę na ostatni jard", jak mówi trener. Blondyn powtórzył szyderczo gest. Czułam między nami dziwne napięcie. Jakby chciał mi na siłę udowodnić, że to, co powiedział jest prawdą, że jest skończonym dupkiem.
- To dziecinne, wiesz? Ja mojego zdania nie zmienię - powiedziałam, nie zważając na to, że słucha nas połowa drużyny, błędnie interpretując moje słowa. Przysięgam, doskonale wiedziałam, o czym oni myślą i nijak się to miało do rzeczywistości.
- Oczywiście, moja pani.
- Doprowadzasz mnie do szału - warknęłam.
- Wiem. Nie pierwszy, nie ostatni raz. - Mrugnął do dziewczyny, której imienia nie pamiętałam, a która się na nas gapiła, i odszedł. Nie mogłam nie zwrócić uwagi na to, że poruszał się zwinnie i bezszelestnie pomimo ciążącego sprzętu, który musieliśmy nosić. "Włamywacz". To słowo zbyt często pojawiało się w moich myślach, kiedy widziałam Niall'a.
Przez następną godzinę dawałam z siebie wszystko, nie patrząc na nikogo, poza trenerem. Nigdy nie wiem, co właśnie dzieje się w moim życiu. Skończyłam bieg na zakończenie i wślizgnęłam się do szatni. Czekała tam na mnie miła niespodzianka.


Miałam ochotę skakać ze szczęścia, ale musiałam z tym poczekać, bo czułam na sobie czujne spojrzenia. Schowałam telefon do torby i poszłam pod prysznice. Myłam się szybciej niż zwykle, podczas gdy inne dziewczyny ledwo podnosiły ręce z wysiłku. Ostatnio wszyscy pracowaliśmy bardzo intensywnie i długo. Dopiero o 21 wyszłam ze szkoły i pobiegłam w stronę metra.
Usadowiłam się na jednym z wielu wolnych miejsc. Zazwyczaj w metrze było sporo miejsca wieczorami. A szczególnie, jeśli chodzi o metro manhattańskie. To jeden z niewielu plusów wracania do domu wieczorami.
Wyciągnęłam komórkę z torby i przeczytałam tego SMS-a jeszcze parę razy. Następnie gapiłam się na telefon przez jakieś dwie minuty, zanim zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam.
- Clary? - obcy głos odezwał się w słuchawce.
- Lucas? - spytałam drżącym głosem. Usłyszałam głęboki i przyjemny dla ucha śmiech po drugiej stronie.
- Tak, to ja głuptasie! Nie słyszałem cię od wieków. Dlaczego się nie odzywałaś?
- Pytanie powinno raczej brzmieć: dlaczego się do siebie nie odzywaliśmy?
- Jak zwykle, słuszna uwaga, moja pani.
Och, nie. Tylko nie ten zwrot. Niall zwykł go używać przeciwko mnie. Mój cudowny humor uległ diametralnej zmianie, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Co robisz w Nowym Jorku? - zmieniłam temat. Jakoś mi się nie uśmiechało wywlekanie powodów i historii z naszego starego życia.
- Szkoła. W Pensylwanii zamknęli nam szkołę przez baribale, które wiecznie wychodziły z lasów i atakowały samochody. Rodzice stwierdzili, że nie ma sensu tam mieszkać, kiedy mama się boi wielkich ssaków, więc oto jesteśmy!
Miło było z nim pogadać. Dowiedziałam się, że przez dwa lata sporo zrobił. Dołączył do drużyny pływackiej, zrobił kursy ratownicze i wieczorami pracuje na basenie. Dorobił się siostrzeńca, który jest o wiele słodszy, niż myślał. Generalnie, rozmowa była... normalna. Spodziewałam się niezręcznej ciszy, niedopowiedzeń, żalu, a było fajnie.
Opowiedziałam o nowej szkole i o tym, jak fajnie mi się tutaj mieszka. Nie zapomniałam napomknąć o Rose, a co za tym idzie wymsknęło mi się też coś innego.
- A Niall? To straszny osobnik. Mogłabym go lubić, gdyby nie był takim dupkiem.
- Jak ma na nazwisko?
Aż mogłam wyczuć, że Lucas zmarszczył brwi. Zastanawiałam się, po co mu taka wiadomość, no ale przecież kłócić się nie będę.
- Horan.
Usłyszałam ciche przekleństwa. Wow. Chłopak jest sławny w całym Nowym Jorku.
- Mam nadzieję, że nie masz z nim zbyt dużej styczności - powiedział w końcu Lucas. Ups. Kłamanie nie wydało mi się najlepszą opcją w tamtym momencie. Musiałam się dowiedzieć więcej o Niall'u.
- Właściwie, to mam. Wydaje mi się, że jest moim dobrym kumplem. Dlaczego się tak zdenerwowałeś? Coś jest z nim nie tak?
- Powiedzmy, że ma wiele za uszami. Nie będę cię niepotrzebnie denerwował, ale nie bez powodu jest sławny w praktycznie wszystkich dzielnicach.
- Dopiero teraz się zdenerwowałam. Cóż, dzięki za rozmowę. Odezwij się kiedyś.
- Oczywiście. Ty też się odzywaj, moja pani.
Rozłączył się, a ja gotowałam się ze złości.
- Jeszcze raz ktoś do mnie powie "moja pani" to go zamorduję.


*jeśli przeczytałaś/przeczytałeś - proszę o komentarz*
zapraszam do wzięcia udziału w ankiecie po lewej stronie (dziś dodałam pierwszą piosenkę, dajcie znać, co myślicie)
przepraszam, ale nie byłam w stanie pisać ze względu na tą całą aferę...
trzymajcie się!

niedziela, 22 marca 2015

ROZDZIAŁ 16

- Próbowałem, ale nie ułatwiasz mi tego, wiesz?
Okej, moje serce właśnie wtedy przestało bić. Czy on właśnie powiedział coś takiego? Z pewnością, co do tego żadnych wątpliwości nie mam. Nie wiedziałam zupełnie co odpowiedzieć, ale tym razem nie mogłam zostawić go bez odpowiedzi.
- Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Widzisz, na początku roku wyrobiłeś sobie u mnie opinię, którą ciężko jest zmienić. Innym przypisuje się łatki ćpunów, kujonów lub bezmózgich sportowców, a ty dostałeś taką z napisem "zagrożenie".
Uśmiechnął się blado.
- Całkiem słusznie, nie odszywaj jej przypadkiem, bo może się jeszcze przyda - odparł i wypiął się z pasa. Wyszedł na zewnątrz, na tą ulewę i podbiegł do drzwi z mojej strony, które otworzył. Znowu poczułam lodowate powietrze.
Zabrałam najważniejsze rzeczy i wygrzebałam się na zewnątrz, trzęsąc się jak osika. Deszcz siekł wściekle, lał nam się po ubraniach i skórze. Niall trzasnął drzwiami i chwycił mnie delikatnie za nadgarstek. Zdziwiłam się. Żaden z chłopców nigdy nie traktował mnie w sposób nie koleżeński, ale tak subtelny. Uwierzcie, że Charlie do zbyt delikatnych nie należał. Natomiast Niall trzymał mnie tak, jakby bał się, że zamierzam mu uciec i zostawić go samego na deszczu. Nie mogłabym tego zrobić. Chyba czytał mi w myślach, bo zacisnął swoje cienkie palce wokół mojej dłoni, która była wychłodzona do granic możliwości. Chłopak spojrzał na mnie, kiedy poczuł jak się trzęsę.
- Nie stójmy tu tak, bo obydwoje się przeziębimy - przekrzyczał hałas i zaciągnął mnie do budynku.
Przywitał nas starszy pan ubrany w strój strażnika. Codziennie rano dawał mi w drodze do szkoły kanapki, żebym nie chodziła głodna. W tym aspekcie zastępował mi rodziców, którzy myśleli, że pieniądze, czy wymyślne dania z restauracji zaspokoją moją tęsknotę do niewydarzonych kanapek, które kiedyś razem robiliśmy. Przez to zdążyłam się już przywiązać do tego staruszka. Pokłoniłam mu się i przeprosiłam za plamy na wykładzinie, jakich z pewnością narobiliśmy. Machnął na to ręką.
- Dziecko, nie martw się! Wszyscy dzisiaj przychodzą cali mokrzy. Istotnie, mają prawo, dzisiejsza pogoda jest wręcz absurdalnie... mokra - zachichotał, słysząc swój własny dowcip.
- Dziękuję panu! W razie czego niech pan do mnie zadzwoni po pomoc - odparłam z dozą ulgi i rozbawienia.
W mieszkaniu na szczęście nie było nikogo: ani mamy, ani taty. Zdjęłam buty i ostrożnie przeszłam do szafki na końcu holu (u nas w domu nie ma korytarza, jest porządny, wysoki, przestronny, marmurowy HOL). Przyniosłam ręczniki i zaczęłam z siebie zdejmować przemoknięte ubrania.
- Wow, co robisz? - zawołał Niall i odsunął się kawałek. Przewróciłam oczami i spojrzałam na niego z politowaniem.
- Chyba nie myślałeś, że wpuszczę nas na mieszkanie, albo gdziekolwiek indziej, bez suchych ubrań.
Blondyn trochę pomarudził, ale w końcu rozpiął bluzę i powoli ją zdjął, nie spuszczając ze mnie podejrzliwego wzroku. Nadeszła kolej na czarną koszulkę. Chwycił materiał na karku i powoli ściągnął z siebie. Zdałam sobie sprawę, że od paru dobrych chwil stoję jak słup i gapię się na niego z otwartą buzią.
- Miło ci się patrzy? - spytał z uśmiechem, po czym mrugnął, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przez parę ostatnich chwil gapię się na jego wyrzeźbiony tors.
- Bardzo - wychrypiałam i odkaszlnęłam. - Całkiem przyjemny widok.
Moją uwagę przyciągnął jeden z tatuaży, inny niż reszta. Usytuowany na żebrach, jakiś cytat. Rany jeszcze wyglądały na świeże. Podeszłam i z ciekawości dotknęłam jego wytuszowanej skóry. Usłyszałam syknięcie, więc cofnęłam rękę.
- Co on oznacza?
Chłopak spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy i przejechał dłońmi po miejscu, którego dotykałam. Skrzywił się lekko, jakby wahał się, czy powiedzieć. Najwidoczniej tatuaż ma dla niego dużą wartość. Uderzyła mnie nagle intymność tego pytania. Speszyłam się.
- Pójdę nam poszukać suchych ubrań - mruknęłam, po czym zwiałam, ubrana tylko w bieliznę i ręcznik, co tworzyło całą sytuację jeszcze bardziej niezręczną.
Wygrzebałam od siebie z szafy wygodny dres dla siebie, ale nijak nie mogłam znaleźć nic, co by pasowało na chłopaka. Jedynie fioletowa koszula nocna, ale ona odpadła już w przedbiegach. Wkradłam się do nieskazitelnie czystej sypialni rodziców i podkradłam tacie jego ubranie. Parę luźnych spodni dresowych i czarną koszulkę, o wiele na ojca za dużą. Tak, to powinno być dobre.
Zbiegłam po schodach na dół i mnie zamurowało. Porozrzucane ubrania leżały wszędzie, blisko drzwi wejściowych stał zażenowany Niall, a tuż obok niego moja mama. Zorientowałam się, jak to wszystko musi wyglądać, ale nie zaczęłam się tłumaczyć. Tylko winny się tłumaczy.
- Cześć mamo - powiedziałam lekko niepewnym głosem. Zgromiła mnie wzrokiem.
- Dlaczego biednego chłopaka zostawiłaś tak na progu? Trzeba go było zaprowadzić chociaż do salonu. Wyobraź sobie, co by ojciec powiedział.
- Wobec tego, miejmy nadzieję, że się nie dowie - odparłam niewinnie. Mama się uśmiechnęła.
- Ode mnie? Nigdy. Błagam, nie jestem katem.
Rzuciłam Niall'owi przemycone rzeczy i wzruszyłam przepraszająco ramionami. Blondyn kurczowo zacisnął palce na ręczniku. Wyobraziłam sobie, jak niekomfortowe musiało być dla niego to spotkanie. Mała słodka zemsta wyśpiewała hymn zwycięzcy w mojej głowie. Z zamyślenia wyrwała mnie matka, która wyciągnęła butelkę wina z torebki.
- A co to za okazja? - spytałam z ciekawością i rozbawieniem. Bardzo rzadko piło się u nas alkohol, więc musiało się stać coś ważnego.
- Awansowałam na mentora psychologów, a to trzeba oblać, drogie dzieci.
Obydwoje z Horanem spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać. O ile to tylko możliwe, poczuliśmy się jeszcze bardziej przytłoczeni absurdem, który właśnie się rozgrywał u mnie na progu, więc wygoniłam chłopaka do mojego pokoju, a za mamą podążyłam do salonu.
- To cudownie!
- No pewnie! Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam. Bycie mentorem to wielki honor, jestem o krok od uzyskania tytułu profesora zwyczajnego z zakresu psychoanalityki. Wtedy będę mogła pracować na którymś z najlepszych uniwersytetów. Jeszcze długo zostaniemy w Nowym Jorku!
Ucieszyło mnie to. Przyzwyczaiłam się do tego cholernie wielkiego miasta. Brakowałoby mi tej walniętej szkoły i niepoprawnie ciężkich treningów, Rose, Charliego, a nawet Niall'a.
Skoro już o nim mowa. Zszedł bezszelestnie po schodach i wślizgnął się do obszernego salonu. Zbajerował moją matkę, aż się rumieniła. Chyba wiem, po kim odziedziczyłam tą nieśmiałość przy nieziemsko przystojnych facetach.
Wypiliśmy wino ze zwykłej grzeczności. A przynajmniej ja. Tego blondyna z piekła rodem nie można posądzać o coś takiego, jak dobre wychowanie. Kiedy mama próbowała otworzyć whiskey, poderwałam się z miejsca i pociągnęłam blondyna za sobą. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego, ale według mnie mieszanie alkoholi w moim domu to nie najlepszy pomysł.
- Dzięki mamo, wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! Zostaw trochę tego bourbona dla taty. My lecimy do mnie.
Nie czekając na jej odpowiedź, zaciągnęłam Niall'a na schody, a potem do mojego pokoju, w którym leżały porozrzucane wszędzie mokre ubrania. Spiorunowałam chłopaka wzrokiem kobry-mordercy. Ten podniósł w obronnym geście ręce.
- Hej! Było mało czasu, nie mogłem wszystkiego składać.
Rzuciłam okiem na ten bałagan i zauważyłam bokserki zwisające z lampki stojącej na moim biurku. Podniosłam je na palcu wskazującym i posłałam wymowne spojrzenie Niall'owi. Wyrwał mi majtki z dłoni.
- Jesteś bez bielizny? - spytałam ironicznie. OCZYWIŚCIE, że był bez gaci. Przecież nie założył moich. Szturchnęłam go w brzuch. - Nie rozrzucaj swoich bokserek po moim pokoju, bo rodzice pomyślą, że chcesz się tu przeprowadzić.
- Uwierz, lepiej chodzić bez nich, kiedy są mokre. Nie miałaś okazji poznać bólu, który towarzyszy noszeniu mokrej bielizny - odparł obrażonym głosem.
- Nigdy nie trenowałeś w przepoconym staniku z fiszbinami.
To zakończyło naszą małą kłótnię. Dopiero wtedy zaczęłam je doceniać, bo, na wszystkie diabły, kłótnie to jest to, co uwielbiam. Prawie tak samo, jak futbol. Prawie.
Zaczęliśmy sprzątać mokre ubrania i wieszać je w łazience, żeby trochę przeschły. Niall robił miny, więc rzuciłam mu w twarz jeansy, które całe zamoczone były strasznie ciężkie. Dostał, bo był zaskoczony moim nagłym ruchem. Upadł na łóżko i ściągnął spodnie z twarzy, a potem pokazał mi język.
- Jakie to dojrzałe z twojej strony - dokuczyłam mu, a on odrzucił swoje ubranie. W przeciwieństwie do niego uchyliłam się, więc materiał głośno plasnął o ścianę w łazience, po czym spadł na podłogę, powodując jeszcze gorszy hałas. - Przestań! - zaśmiałam się.
Weszłam do łazienki, zgarniając po drodze jego spodnie, żeby wykręcić je z nadmiaru wody. Akurat je wieszałam, kiedy za mną wszedł Niall. Przyglądał mi się z rozbawieniem, kiedy wspinałam się na blat, żeby dosięgnąć sznurka. Nie dałam mu tej satysfakcji i sama sobie poradziłam, choć przyszło mi to z trudem. Zeskoczyłam miękko na podłogę i zrobiłam minę.
- Nie patrz się tak - mruknął blondyn i oparł się o blat z tyłu, krzyżując ręce na piersi. - Lepiej wysusz sobie włosy, nie możesz zachorować.
- Po raz pierwszy mówisz do rzeczy. Ty też powinieneś się trochę wysuszyć.
Trochę nam to zajęło. Wyrywaliśmy sobie suszarkę, od czasu do czasu rzucając złośliwe uwagi. Przypominało to zachowanie dwóch przedszkolaków, ale nie mogę powiedzieć, że nie miał racji. Kiedy włosy już zostały wysuszone, poczułam się o wiele lepiej. Przeczesałam palcami jego włosy, wspinając się na palce. Zerknął na mnie z ukosa, a ja cofnęłam rękę, bo nagle przeszedł przez nią dziwny prąd. Zupełnie, jakbym wsadziła palec do gniazdka.
Nadal strasznie padało, więc wyciągnęłam z szafy Monopoly. Cokolwiek, byle trzymać ręce przy sobie. Niall na początku się śmiał, ale potem usiadł przy planszy i wciągnął się w grę. Oczywiście bez sprzeczek cała rywalizacja straciłaby sens.
- Oszukujesz! Kiedy niby kupiłaś Rygę?
- Wtedy, kiedy ty byłeś zajęty gorączkowym liczeniem pieniędzy!
- Przecież wyrzuciłaś wtedy piątkę, a ruszyłaś się o siedem!
- Stałam tutaj baranie!
Niall już chciał odwrzasnąć, kiedy do pokoju wpadł mój ojciec. Wyglądał na bardzo rozbawionego, a kiedy nas zobaczył, nie mógł się już powstrzymać. Wybuchnął histerycznym śmiechem, opierając się o framugę, a po jego policzkach poleciały łzy rozbawienia. To faktycznie musiało być zabawne. Dwójka prawie dorosłych ludzi gra w Monopoly, a kłócą się jak dzieci.
Ta sytuacja przypomniała mi o jedynym przyjacielu, którego miałam w dzieciństwie. Z Lucasem znaliśmy się od urodzenia, w wieku 15 lat się przeprowadził z Denver do Quakertown w Pensylwanii. Przez chwilę utrzymywaliśmy kontakt, a potem on najzwyczajniej w świecie się urwał. Kiedyś właśnie tak spędzaliśmy każdy wolny czas. Grając w głupie gry, i kłócąc się bez opamiętania. Nagle zdałam sobie sprawę, jak blisko siebie mieszkamy. To tylko 100 mil.
Otrząsnęłam się z zamyślenia dopiero, kiedy tata zatrzasnął drzwi do pokoju i wybuchnął śmiechem na zewnątrz, a mama mu zawtórowała. Na pewno wypili już tą whisky.
- Twoi rodzice są zabawni - zauważył ostrożnie Niall.
- Szczególnie, kiedy wypiją - dodałam nieprzytomnym głosem. Wciąż myślałam o tym, jak odnowić kontakt z Lucasem. Dobrze się bawiłam z Niall'em, ale on był wybuchowy, potrafił mnie naprawdę zranić i nie miał serca.
Zauważyłam, że przestało padać. Musieliśmy siedzieć nad grą całkiem dużo czasu, bo chmury powoli odsłaniały niebo, dając promieniom słonecznym spaść na ziemię. Chłopak mierzył mnie badawczym spojrzeniem od dłuższego czasu, więc uśmiechnęłam się, dając mu do zrozumienia, że widzę. Blondyn chrząknął, zmieszany.
- Ja już będę uciekał. Przy najbliższej okazji oddam ci ubrania.
Podniósł się i podszedł do okna, a ja za nim. Odwrócił się, o mało na mnie nie wpadając.
- Pamiętaj, że nie jestem taki, jakim dzisiaj byłem.
- Pamiętaj, że nauczyłam się tobie nie ufać. Nie wierzę też w tej kwestii - odparłam, nie wiem dlaczego. To nie ja kierowałam swoimi ustami. Ale skoro tak, to wpadłam na coś, o co koniecznie musiałam zapytać. - Co oznacza twój tatuaż? Ten, który masz na żebrach?
Zmarszczył brwi. Najwidoczniej nie lubił, kiedy byłam taka wścibska. Ja jednak musiałam się dowiedzieć. Czułam, że skoro jest to dla niego ważne, to nie może on być tak zły, za jakiego się uważa.
- "Jemy po to, by żyć, a nie żyjemy po to, by jeść".
Zachichotałam. Na pewno nie wytatuował sobie takiej głupoty.
- Naprawdę?
- Nie. Kiedyś się dowiesz. Może. Ale nic nie obiecuję - mrugnął do mnie i wyskoczył za okno. Serce o mało mi nie wyskoczyło z piersi, kiedy przewiesiłam się, żeby zobaczyć, czy nie rozkwasił się na chodniku. Nie zobaczyłam go tam.
Uśmiechnęłam się do siebie. Ten człowiek, to największa zagadka, jaką przyszło mi rozwiązywać.

*jeśli przeczytałaś/przeczytałeś - proszę o komentarz*
napiszcie w komentarzu, jeśli chcecie być informowani
WIELKI POWRÓT HAHAHAAAAA

poniedziałek, 2 marca 2015

ROZDZIAŁ 15

Kolejny tydzień minął w miarę spokojnie. W piątek spotkałam się z Rose i Charliem na mieście (ja wiem, że oni skończą razem, tylko oni się jeszcze muszą o tym dowiedzieć), nie mieliśmy treningów (trener został zawieszony w obowiązkach do końca tygodnia), a Niall uganiał się za cheerleaderkami (choć raczej to one za nim, ale pewności nigdy mieć nie mogę), więc miałam względny spokój.
Dlaczego względny? Bo mój fart życiowy ostatnio nie pozwala mi przeżyć jednego tygodnia bez próby gwałtu, włamania, miłosnego dramatu i kontuzji.
Trafiła się wyjątkowo deszczowa środa. Trener wrócił z przymusowego zwolnienia i męczył nas w błocie i ulewie. Ten okrutny piach miałam dosłownie wszędzie. Lepiej nie pytać o szczegóły.
Najpierw biegaliśmy, potem przeszliśmy w podania i rozgrywanie pojedynczych akcji. Piłki nie było widać przez padający deszcz, a potem zerwał się gwałtowny wiatr, więc odesłano nas do szkoły na obiad.
Weszliśmy na stołówkę, cali ubłoceni i mokrzy, w strojach do futbolu. Wszyscy się patrzyli, siatkarki i piłkarze zanosili się śmiechem. Oni przeczekają ulewę tutaj, w suchej i ciepłej szkole.
Rzuciłam kask w kąt. Jako jedyna ubrana byłam w lekkie skórzane ochraniacze. Trener "pożyczył" je od łuczników. Nie wnikałam. Ten strój jest całkiem wygodny. Reszta, na ich nieszczęście, miała na sobie te zwykłe, plastikowe, obłożone pianką od spodu. A pianka nasiąknęła wodą, przez co stała się cholernie ciężka.
Przeszłam... nie, przeczłapałam  wręcz przez całe wnętrze i wybrałam wodę do picia. Właśnie zastanawiałam się nad wyborem sałatki, kiedy ktoś chrząknął za moimi plecami. Odwróciłam się z niezbyt przyjazną miną i nastawieniem do świata. To musiał być instynkt instynkt samozachowawczy, bo zobaczyłam Sarah. Głównodowodzącą drużyny cheerleaderek.
Wszyscy doskonale wiedzą, że futbolistki nienawidzą tych wymalowanych małp, z wzajemnością, oczywiście. Stałam tam więc, starając się nie ugotować z wściekłości i patrzyłam z wyczekiwaniem.
- Mała, tracisz mój czas i cenne dla wszystkich powietrze, więc albo mówisz jaki masz problem, albo cię zignoruję, jak zwykle zresztą.
Nazwałam ją "małą", chociaż jest wyższa ode mnie o jakieś 30 cm w szpilkach. Podeszła bliżej, stukając obcasami, aż mogłam zauważyć drobne niedociągnięcia jej makijażu maskującego. Brakowało jej tylko dwóch czarnych pasków namalowanych na policzkach, a mogłaby spokojnie robić za gracza w paintball, gdyby nie to, że pewnie bałaby się o swoje paznokcie.
- Odwal się od mojego chłopaka - warknęła, na co ja usiadłam na barierce koło półki z sałatkami i zaczęłam zanosić się histerycznym śmiechem.
- Od którego znowu? - wyjęczałam i przetarłam łzy, których nie mogłam powstrzymać. Jakbym dostała jakiegoś napadu głupawki. Sarah zmrużyła swoje wymalowane oczy do koleżanek, żeby im pokazać, że nie mam za grosz powagi.
- Jak to: od którego? Od Niall'a. Złotko, przestań go nachodzić, denerwować, on i tak ciebie nie chce.
Wtedy nie wytrzymałam. Ryknęłam takim śmiechem, że wszyscy na stołówce popatrzyli się w naszą stronę, a ja śmiałam się i śmiałam, zarażając kolejne osoby. Tak abstrakcyjne, nieprawdziwe, fałszywe i totalnie z dupy było to, co ta biedna dziewczyna powiedziała. Uspokoiłam się w końcu i pomachałam do wszystkich.
- Żyję! - wydyszałam. Rozległo się parę śmiechów. Zwróciłam się do Sarah. - Jeśli ktoś tu kogoś nachodzi to on mnie, choć na jego szczęście ostatnio tego nie robił. Więc pogadaj ze swoim chłopakiem na temat używania drzwi do wchodzenia, złotko.
Odeszłam od niej, wróciłam do podejmowania decyzji. Wahałam się pomiędzy wegetariańską, w której była moja ulubiona ciecierzyca, a taką ze smażonym mięsem wołowym i sosem śmietanowym. Usłyszałam, że Sarah psioczy na mnie ukradkiem i siada dwa stoliki od miejsca, w którym stałam.
- Ja bym wybrał tą z kurczakiem. Nie masz pewności, że to tutaj to wołowina, skarbie.
Skręciło mnie w środku ze złości, kiedy usłyszałam prześladujący mnie od początku roku głos. Może i chciałam uderzyć stojącego za mną chłopaka, ale wpadłam na lepszy pomysł.
- Och, nie! Musiałeś mnie pomylić z Sarah - odparłam dokuczliwie i spojrzałam na niego przez ramię, mrugając. Załapał, o co mi chodziło. Owinął swoje wytatuowane ręce wokół mojej szyi. Jeżeli myśleliście, że podczas mojej kłótni z cheerleaderką było cicho, to nie chcecie wiedzieć, jak cicho wtedy się zrobiło.
- Ciebie? Nigdy bym z nikim nie pomylił - powiedział donośnie chłopak. Zachichotałam, a on pocałował moje włosy. Szturchnęłam go w żebra i wymamrotałam:
- Nie przeginaj.
- A ty odwróć się, jak będę odchodził. To może być całkiem zabawny widok - wyszeptał Niall, po czym odsunął się i mrugnął do mnie zalotnie. Ludzie wpatrywali się w nas, kiedy blondyn odchodził. Sarah gotowała się ze złości. Po chwili znów pojawił się zwykły harmider, a ja zdecydowałam się na kurczaka.
- Dlaczego on nie może być taki cały czas? - zadałam sobie ciche retoryczne pytanie, kiedy szłam do kasy. Był zabawny i taki... ja wiem... ciepły? Nie chodzi mi o homoseksualizm, co to, to nie. Tylko zachowywał się tak ciepło. Jak normalny człowiek, a nie jak przodownik gry wykorzystującej ludzkie uczucia i niskie żądze.

Rose mądrze nie wspominała o całym incydencie podczas lunchu, chociaż wszyscy ze stolika patrzyli na mnie z ukosa. Skubnęłam trochę sałatki. Była faktycznie bardzo smaczna, ale w końcu wymieniłam się z Gregiem. On mi dał paczkę Doritos, jabłko i dwa batoniki. Całkiem uczciwy układ.
Niestety nadszedł czas powrotu na boisko. Jedyną dobrą rzeczą w tym wszystkim było to, że zwolniono nas z biologii. Poćwiczyliśmy parę układów, ale pogoda nam nie sprzyjała. O mało nie rozpłakałam się z ulgi, kiedy dyrektor przyszedł do nas w połowie czwartej lekcji i oznajmił spod parasola (który, szczerze mówiąc, nic nie pomagał), że mamy wracać do domu i sprawdzić wieczorem na stronie szkoły, czy jutrzejsze zajęcia też zostaną odwołane. Podobno zerwała się główna linia energetyczna i temperatura w salach spadła poniżej 15°C.
Nie narzekając, zwialiśmy do szatni zabrać swoje rzeczy. Nikt nie bawił się w przebieranie w suche ciuchy, bo deszcz na zewnątrz bezlitośnie siekł i moczył. Niektórzy, tak jak ja, zostawili na sobie nawet ochraniacze i pognali do metra, na pociąg, czy do samochodu. Ja wyszłam i zaczęłam biec w stronę metra, kiedy ktoś zatrąbił i podjechał. Zatrzymałam się, szczękając zębami. Po raz pierwszy poczułam ulgę na widok Niall,a. Zerwał się naprawdę paskudny, mroźny wiatr.
Chłopak wyszedł z samochodu, żeby otworzyć przede mną drzwi.
- Wsiadaj! - krzyknął, próbując wybić się ponad bębnienie wielkich kropli i szum wiatru.
- Mama mówiła, że nie wolno wsiadać do samochodu z obcymi! - wrzasnęłam w odpowiedzi, chociaż woda zalewała mi oczy i nic nie widziałam. No, zauważyłam tyle, że przewrócił oczami.
- Może i jestem dupkiem, ale nie wolno pozwolić damie marznąć w samym środku zalanego po brzegi Nowego Jorku, prawda?
Przekonało mnie to, grad, który zaczął padać sekundę później, jak i to, że chłopak zdążył porządnie zmarznąć i zmoknąć.
Wewnątrz było tak ciepło, że zrzuciłam buty, skarpety i zaczęłam zdejmować ochraniacze, kiedy wsiadł Niall. Zmarszczył brwi.
- Taka chętna?
- Taka mokra. Nawet o tym nie myśl - dodałam szybko, widząc zadowolony uśmiech na jego twarzy.
- O czym, Clarisso?
- Nie mów do mnie pełnym imieniem, bo dostaniesz w dziub, włamywaczu. A teraz proszę o chwilę intymnej powagi, gdyż zamierzam ukazać się w negliżu.
Zrzuciłam z siebie resztę ubrań, co jakiś czas obracając głowę Niall'a i założyłam suche. Byłam tak usatysfakcjonowana, że zapięłam pas i zwinęłam się w kłębek na siedzeniu.
- Gotowa do drogi - burknęłam. Chwilę potem spojrzałam się na chłopaka, który przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy i lekkim uśmiechem. - No CO?
- Nic - odparł i wyszedł z tego dziwnego zamyślenia. Wzruszyłam ramionami, kiedy odpalał silnik.
- No co? Gapiłeś się na mnie, jakbym miała coś na twarzy.
Blondyn zachichotał i spojrzał się na mnie, więc znowu przekręciłam jego głowę. Tym razem jednak wolałam, żeby widział drogę, która wyglądała na prawie opuszczoną. Mimo tego, kocham życie i nie chcę go tracić tylko dlatego, że jestem zabawna.
- Chcesz coś do jedzenia? Wjadę do McDrive na chwilę.
Czułam, że próbuje odwrócić moją uwagę, ale wyjątkowo mu się udało. Czułam się jak po basenie i miałam nieziemską ochotę na węglowodany.
- Dwa cheeseburgery, duże frytki, nuggetsy, Ice Tea i McFlurry. Najlepiej mega czekoladowy.
Spojrzał na mnie ponownie, tym razem ze zdziwienia. Zaśmiał się wesoło. Wyglądał tak... normalnie.
- Martwię się, że jesteś w ciąży. Może skoczymy też do apteki? - zażartował, a ja uderzyłam go w ramię z oburzeniem.
- To największa bzdura, jaką w życiu słyszałam! A poza tym, ciąża u mnie jest równie prawdopodobna, co u ciebie.
- Dlaczego? Nie uprawiałaś ostatnio seksu?
O cholera. Cholera. Cholera. Jasna cholera. O mało mu się nie wygadałam, że jestem dziewicą, a nie jestem pewna, czy chcę, żeby on tą wiedzę posiadł.
- Nie, ostatnio jakoś nie. A poza tym, miałam okres dwa tygodnie temu - wytłumaczyłam się kulawo i skupiłam wzrok na drodze. Nie przejęłam się zbytnio tym, że właśnie omawiam swój cykl menstruacyjny w obecności znienawidzonego chłopaka.
- Zawsze można to zmienić.
Rzuciłam mu spojrzenie w stylu "możesz-tylko-pomarzyć". Zamknął się momentalnie.
W McDrive nie musiał ponownie pytać o moje zamówienie, pamiętał o wszystkim. Zastanawiało mnie to, czy ma po prostu tak dobrą pamięć, czy zapamiętał, bo mnie słuchał, ale szybko przestało mnie to nurtować, bo zawiązała się wojna podczas płacenia.
- Pozwól mi zapłacić za swoją część! - jęczałam, a koleś w tych dziwnych słuchawkach przyglądał się nam z rozbawieniem.
- Daj mi spokój, kobieto, nie pozbawiaj mnie męskości. Poza tym, to tylko McDonald's, a nie Per Se, na litość boską!
Opadłam na siedzenie obrażona, kiedy podawał chłopakowi w okienku kartę. Terminal został zalany wodą, kiedy wpisywał PIN.
Podjechaliśmy do ostatniego okienka i dopiero, gdy zapach smażonego żarcia dotarł do mojego nosa zdałam sobie sprawę, jak głodna byłam. Rzuciłam się na torbę i pochłonęłam nuggetsy z sosem musztardowym razem z frytkami, a potem cheesburgery. Niall w tym czasie co chwilę chwytał spokojnie frytkę, maczał ją w moim sosie i wsadzał do ust.
Przewróciłam oczami i nabrałam łyżkę lodów. Podsunęłam mu ją pod usta. Wyglądał na rozbawionego, ale zjadł.
- Próbujesz mnie utuczyć? - spytał żartobliwie po którejś z kolei łyżce. Pociągnęłam łyka picia, uśmiechając się pod nosem. Jego dobry humor to najbardziej zaraźliwa rzecz na tym świecie.
- Może.
Skończyłam swoje jedzenie i dobrałam się do jego frytek i kanapki z kurczakiem.
- Jesteś niemożliwa! A teraz mnie chcesz zagłodzić?
- Żebyś nie marudził, wiesz, to tak na przyszłość!
Moje filtry znowu nie zadziałały. Jaka przyszłość? Nie powinnam chcieć zwiać z tego auta jak najszybciej potrafię?
Niall zacisnął usta w wąską kreskę. Och, nie. Uraziłam go? Pomyślał, że to głupie?
- Nie mówmy o przyszłości. Gwałciciele i mordercy zazwyczaj myślą o "tu i teraz".
- To niedobrze. Może czas zacząć myśleć o czymś innym? - spytałam nerwowo.
Podjechał pod mój dom i spojrzał na mnie tym dziwnym wzrokiem, który wciskał w fotel. Może dlatego, że wyrażał on jakiekolwiek uczucia.
- Próbowałem, ale nie ułatwiasz mi tego, wiesz?

*jeśli przeczytałaś/przeczytałeś - proszę o komentarz*
napiszcie w komentarzu, jeśli chcecie być informowani
przepraszam od razu, ale całość była pisana na telefonie haha

niedziela, 1 marca 2015

ROZDZIAŁ 14

Wpadłam do szatni nabuzowana adrenaliną ze starcia. Ręce strasznie mi się trzęsły, kiedy starałam się dopiąć wszystkie ochraniacze. Ludzie patrzyli na mnie z lekkim przerażeniem, byli tak zmęczeni, że pokładali się na ławkach. Ja natomiast wybiegłam na boisko i zaczęłam sznurować buty.
Ogarnęła mnie złość. Jak mogłam chronić tego dupka? Po tym, co mi zrobił? Powinnam była sama mu przyłożyć. Mimo tego, jakoś nie mogłam patrzyć, jak dzieje mu się krzywda. Co prawda, zasłużył, ale w pojedynkę, z równym sobie. Zaśmiałam się po cichu. Żaden z tych chłopaków nie był równy włamywaczowi, który wspinał się na moje szóste piętro bez drabinki przeciwpożarowej.
Wstałam z kolan akurat, kiedy na boisko wszedł trener. Wyglądał na bardziej zadowolonego z życia, niż godzinę wcześniej, ale nie uśmiechało mi się to, że nikt inny jeszcze nie wszedł na boisko.
- Możesz już zacząć biegać Krasnalu. Robimy test, kto więcej wytrzyma, jest w pierwszym składzie - burknął do mnie i zamachał swoją podkładką. - Możesz zdjąć ochraniacze, bo jesteś wcześniej.
- Dziękuję trenerze, ale co to za wygrana? Dam im fory - zażartowałam dla rozluźnienia atmosfery i ruszyłam. Byłam w połowie czwartego okrążenia, kiedy na boisko wparowała cała reszta składów. Trener wydarł się na nich, chyba mówił coś o karnych kółkach. Zachichotałam.
Czułam się całkiem dobrze, biegając. O wiele lepiej niż w bezruchu. Jednakże powoli zaczęłam odczuwać silniejsze ode mnie zmęczenie, jakbym zasypiała w biegu. W takich momentach wyobrażałam sobie Niall'a i adrenalina od razu mi podskakiwała.
Niestety, inne osoby nie miały chyba takiej motywacji, bo zaczęły padać po paru kółkach. Trener zadzwonił po pielęgniarkę i zwołał resztę ocalałych do siebie. Spoglądał na nas wyraźnie zdegustowany.
- Nie wyobrażam sobie, że wypuszczam was na boisko. Wiecie ile cholernego biegania jest podczas jednego meczu? DUŻO!
A my jak banda dyszących nosorożców staliśmy tam i pozwalaliśmy na to, żeby nas opieprzał. W końcu przyszła pielęgniarka. Załamywała ręce nad naszym stanem, krzyczała, że wszyscy są odwodnieni i musi zadzwonić po karetkę. Zbeształa trenera (umie krzyczeć o wiele głośniej od niego) i poleciała po wodę, bandaże, plastry i okłady dla wszystkich.
Usiadłam koło Harry'ego. Zaraz, zaraz. Harry to kumpel Niall'a, a Niall wywinął coś, o czym jeszcze nikt nie wie. Czas sprawdzić.
- Słyszałam już o wszystkim. Jak ona się czuje? - spytałam podstępnie. Harry spojrzał na mnie z bezgranicznym przerażeniem.
- Skąd ty... nie, ja nie maczałem w tym palców, to maturzyści i Niall zabrali Megan, ona tego chciała, przysięgam.
Zasznurowałam usta na to wyznanie. Wiedziałam od rodziców, że czasem lepiej się zamknąć, bo winny zawsze powie wszystko, jeśli sumienie go gryzie. I faktycznie tak się stało. Chłopak okrutnie zbladł, ale wciąż się tłumaczył.
- Naprawdę, ona chciała iść z nimi wszystkimi do łóżka, a oni się upili no i się zgodzili. Błagam, nie osądzaj mnie, proszę, nie powstrzymałem ich, wiem, ale to nie oznacza, że jestem zły, prawda?
Poklepałam go po ramieniu. Dowiedziałam się o wiele więcej, niż mogłam się spodziewać. Musiałam jeszcze tylko dowiedzieć się więcej o tej Megan, ale nie miałam serca męczyć już Harry'ego.
- Ja rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć. To oni powinni czuć się winni.
Wyglądał, jakby bardzo mu ulżyło. Kto by pomyślał? Chłopak, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, tatuaże, piercing, groźna podstawa, a tak mu doskwierało poczucie winy. Swoją drogą, mam teraz całkiem poważny argument, żeby unikać chłopców takich jak on i Niall. Jeżeli Horan zrobił coś takiego tej całej Megan, to co zrobiłby mi, gdyby miał ku temu okazję?
Jeszcze jedno pytanie mnie męczyło, kiedy pielęgniarka pomagała mi się wydostać z plątaniny zapięć i ochraniaczy: skąd trener o tym wiedział, i dlaczego tak się tym przejął? Moje rozmyślania przerwała jednak ta miła kobieta, która doprowadziła nas do porządku.
- Kochani, nie ruszajcie się stąd, zadzwonię do waszych rodziców i opiekunów, żeby was stąd zabrali. Nie możecie wracać sami do domu!

Mama przyjechała wielce przejęta pod boisko i zabrała też parę innych osób, których rodzice nie mogli przyjechać. Rozwoziła ich, przeklinając pod nosem na trenera i popołudniowe korki. Jak dla mnie Nowy Jork to jeden wielki korek, bez względu na porę dnia, dlatego wolę metro.
- Dziękuję pani - sapnął Greg i wylazł ciężko z samochodu.
- Nie ma sprawy, nie zostawiłabym was tam przecież na pastwę losu! - odparła moja mama. Kiedy chłopak już szedł po schodach do domu, mama zwróciła się do mnie:
- Ten jest całkiem fajny.
Spojrzałam na nią, jakby hydrant właśnie zaczął mówić.
- Mamo, nie!
- Długo jeszcze będziesz płakać za Charliem i Niall'em?
- Nigdy za nimi nie płakałam, a teraz skup się na drodze, bo wysiądę i wrócę do domu na piechotę - burknęłam i skrzyżowałam ręce na piersi.
Pożałowałam swoich słów, bo kiedy mama mnie zagadywała, przynajmniej nie czułam tego osłabienia. W zasadzie to nie było osłabienie, tylko uczucie podobne do gojenia się ran po wycięciu bez znieczulenia wszystkich mięśni z organizmu. Kolejny dzień zapowiadał się boleśnie.
Po powrocie do domu zdążyłam tylko chwycić laptopa i telefon, kiedy zostałam wepchnięta do łóżka, napojona chyba trzema litrami różnorodnych płynów. Rodzice próbowali we mnie wepchnąć obiad, ale odmówiłam. Po takim wysiłku te ziemniaki latałyby w towarzystwie kurczaka po całym pokoju. Pogodzili się z takim stanem rzeczy i teoretycznie zostawili mnie w spokoju, ale jednak co chwilę któreś z nich zaglądało, przeszkadzając mi w pisaniu referatu na biologię.
- Ja naprawdę żyję, nie musicie tego sprawdzać co minutę! - wrzasnęłam, kiedy ponownie usłyszałam kroki na korytarzu. Nie usłyszałam odzewu. To mnie zaniepokoiło.
Wytoczyłam się z łóżka, czując niemoc we wszystkich partiach organizmu. Choć byłam bardzo znużona, wstałam i wyjrzałam na zewnątrz. Ani jednej żywej duszy. Odwróciłam się w stronę pokoju i wrzasnęłam z przerażenia.
- Co ja ci mówiłam?! Drzwi to aż tak przestarzały wynalazek?
Spojrzał na mnie, siedział na parapecie przy otwartym, jakby to była kanapa. Złapałam się za serce i trzasnęłam drzwiami do pokoju. Na wszelki wypadek, żeby rodzice się zorientowali, że coś jest nie tak z ich  córką.
- Nie ma ich w domu - powiedział Niall, jakby czytając w moich myślach. Zmrużyłam oczy, ale nie czułam się na siłach, żeby stać, więc położyłam się do łóżka.
- Dlaczego mi nie dasz świętego spokoju? - jęknęłam w pościel. Chłopak zszedł z parapetu i usiadł na biurku. Wyglądał na rozbawionego moim pytaniem.
- Widzisz, nie byłoby zabawy, gdybym dał ci spokój. To nie w moim stylu.
- A co jest w twoim stylu? Molestowanie bezbronnych dziewczyn? - wymsknęło mi się. Natychmiast zakryłam usta kołdrą. Blondyn przestał wyglądać na tak szczęśliwego, jak przed chwilą. Przyszła jego kolej na zmrużenie oczu i nienawistny wzrok.
- Nie wydaje mi się, żeby to była twoja sprawa.
W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Ja zastanawiałam się, czy jest sens chować się pod kołdrę, a Niall... cóż, wyglądał na cholernie złego. Wreszcie zdecydowałam się ukryć. Może moja kryjówka i była marna, ale była też jedyną zasłoną przed wściekłym chłopakiem, którego nie chciałam oglądać. Okazało się, że na powrót go rozbawiłam.
- Jesteś niemożliwa. Skąd wiesz o Megan?
Oho, znowu temat tabu. Postanowiłam siedzieć cicho i nie rzucać się za bardzo w oczy, co było raczej ciężkie, bo leżałam ukryta pod kołdrą, na litość boską. Zacisnęłam usta. Nie chciałam wygadać Harry'ego, czułam, że mógłby mieć przez to kłopoty.
- Powiedz.
Jego władczy ton nie przypadł mi do gustu, ani nie brzmiał specjalnie zachęcająco, więc ostentacyjnie odwróciłam się od niego. Niestety, nie pomogło to w niczym, bo usiadł na łóżku, tuż koło moich stóp. Położył rękę na mojej łydce, a ja ją strząsnęłam.
- Nie bądź taka.
- Idź stąd. Nie jesteś tu mile widziany - warknęłam. Myślałam, że posłucha, czego nie zrobił.
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - odparł i położył się tuż obok. Przesunęłam się na koniec łóżka.
- A ty mnie nie urobisz tak szybko.
- Zakład?
- Spadaj. Serio, spadaj stąd.
Odwróciłam się w jego kierunku i to był najgorszy błąd jaki mogłam popełnić. Jego włosy wyglądały jak złoto na białej poduszce, a oczy jak dwa oszlifowane szafiry. Czy ja go właśnie porównałam do drogocennych surowców? To odwodnienie uderzyło mi na mózg bardziej, niż można się było tego spodziewać.
- Dlaczego skłamałeś? Wtedy, na korytarzu.
Te słowa wyszły z moich ust, zanim zdążyłam przepuścić je przez jakikolwiek filtr w mojej głowie, bo na obecność mózgu bym nie liczyła.
- Może i jestem młodocianym przestępcą, piję, palę, zażywam narkotyki, biję się i, jak się okazuje, gwałcę, ale jedyne, czego nikt nigdy mi nie mógł zarzucić to kłamstwo.
Choć wydawał się być bardzo przekonujący, nie mogłam przecież pozwolić, żeby został w moim łóżku. Nawet, jeśli mam mamę, której w ogóle by to nie przeszkadzało. Po prostu nie, mam do siebie jeszcze jakiś szacunek.
- Wyjdź, proszę.
Tym razem posłuchał. W jednej chwili wstał z łóżka, a w drugiej już go nie było.

*jeśli przeczytałaś/przeczytałeś - proszę o komentarz*

sobota, 28 lutego 2015

ROZDZIAŁ 13

Stałam na korytarzu, jakby mnie sparaliżowało. Niall Horan. Ten sam, którego tak nienawidziłam. Powiedział mi, że zasługuję na więcej. A ja co? Ja chyba nadal go nienawidzę.
Nareszcie zrozumiałam, że niemądrze jest stać w jednym miejscu, bo kiedy zlecą się sępy za plotką będzie źle. Skryłam się w najbliższym pomieszczeniu z chemią i narzędziami. Dziwne, że nigdy ich nie zamykają.
Usiadłam na podłodze i wyciągnęłam telefon. W ostatniej chwili się powstrzymałam. Pomyślałam, że Rose na pewno spędza teraz uroczą i romantyczną przerwę z Charliem, a uwierzcie - nie chciałam, żeby akurat on dowiadywał się o moich problemach. Chwyciłam więc butelkę z płynem do czyszczenia toalet, która stała tuż koło mnie, i zaczęłam czytać, jakby tam zawarte były odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Nic takiego nie znalazłam, niestety. Bezużyteczne informacje, nic o chłopakach. Z drugiej strony, czego się spodziewać po środku wybielającym do kibla?
Nadszedł czas drugiej lekcji, której strasznie się obawiałam, ale wstałam, ja, Miss Gracji, i wyślizgnęłam się z kantorka prosto w tłum. Przyglądałam się kolejnym osobom. Ciekawe, czy tylko w bloku B są tacy walnięci ludzie? Może trzeba przeprowadzić jakąś ankietę o nietypowych zwyczajach uczniów z każdego bloku i porównać, która grupa ma najbardziej nierówno pod sufitem? Z moimi przemyśleniami powinnam poważnie zastanowić się nad kwestią zostania psychologiem. Ewentualnie ankieterem. Albo taką wredną babą z firmy telekomunikacyjnej, która próbuje wcisnąć ci co miesiąc nową umowę. Hej, sportowcem wiecznie nie będę. A już w szczególności, kiedy spojrzy się na moje ostatnie wyniki.
Dotarłam do klasy od algebry w zadziwiająco szybkim tempie. Wślizgnęłam się do środka, szukając miejsca, które będzie się znajdowało przynajmniej ławkę od Niall'a. Los mi nie sprzyjał. Wszystko pozajmowane. Zostało tylko moje siedzenie, a za nim blondyn z wielce zdegustowaną miną. Przewróciłam oczami i ostrożnie usiadłam na krześle. Z tyłu usłyszałam parsknięcie, ignorując je wspaniałomyślnie.
O dziwo, atmosfera rozluźniła, kiedy do klasy wszedł nauczyciel. Zajęłam się notatkami na przyszłe lekcje, żeby je oddać pod koniec tygodnia. Zamierzałam wrócić do formy i do składu drużyny. Pochłonęła mnie praca, nie słuchałam nauczyciela, który mówił o podstawowych wzorach. Wyszłam z zamyślenia dopiero, gdy mała kulka papieru trafiła na moją ławkę.
"OK, gadaj. Co stało się pomiędzy WAMI???"
Wiadomość od Rose, oczywiście. Przyglądała mi się przez ramię tym swoim badawczym, niepokojącym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi i naskrobałam prawie natychmiast na kartce.
"Odbiło mu. Na pewno usłyszysz. To będzie plotka dnia! :)"
Zmięłam ją i odrzuciłam. Rose nie była zadowolona z mojej wymijającej wiadomości, ale nie odwracała się już. A ja na powrót zajęłam się notatkami. Nie na długo.
Do gabinetu, w którym byliśmy wparował nagle trener. Wyglądał, jakby dostał napadu szału, i myśląc tak wcale daleko od prawdy nie byłam. Pokazał palcem Niall'a, który przybrał minę niewiniątka.
- Zamorduję cię, ty mały skurwy...
- Ależ Frank! - oburzył się mój ulubiony nauczyciel, pan Connor. Czarnoskóry mężczyzna wyglądał na bardzo niezadowolonego. - Jeżeli masz sprawę do pana Horana, załatw ją przez dyrekcję. Przykro mi, ale moje zajęcia nie wydają mi się mniej ważne od twoich.
Spiorunowali się nawzajem wzrokiem. Connor poprawił okulary na nosie i chrząknął.
- Jeżeli masz zamiar jeszcze krzyczeć, zrób to na korytarzu, proszę - powiedział obojętnie i wrócił do prezentacji, na której poruszały się niewiadome i współczynniki, pokazując łatwy sposób na zapamiętanie kolejność czynności w wykonywaniu zadań. Trener fuknął tylko i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Nie wiem dlaczego, ale miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ten człowiek na pewno nie będzie zadowolony tym, jak go potraktowano. Zrobi piekło na ziemi, apokalipsę. On sobie nie odpuszcza. Nigdy. Jęknęłam. Zapowiadało się na morderczy trening bez śladu litości. Wręcz czułam, jak wszyscy futboliści wwiercają mordercze spojrzenia w chłopaka. Zrobiło mi się go żal, na chwilę.
Notatki skończyłam i posortowałam przed końcem, więc oddałam je Connorowi. Tym razem mnie pochwalił.
- No, no. Widzę, że ładnie wyszłaś z tego dołka.
Jego spojrzenie i potulna twarz a'la podstarzały Morgan Freeman podniosły moją samoocenę. Uśmiechnęłam się uprzejmie.
- Staram się jak mogę, naprawiając szkody mojej głupoty.
Miałam wrażenie, że nauczyciel dokładnie wiedział, o czym mówiłam, ale nic nie powiedział, więc odłożyłam notatki na jego biurku i pospieszyłam do wyjścia.

Nieomalże spóźniłam się na pierwszy trening. Wszyscy już stali, przebrani w dresy. Tylko nieliczna grupa, która jeszcze nie słyszała o incydencie na drugiej lekcji ganiała się, rzucając piłką. Wesołe śmiechy odebrałam jako nie na miejscu. Stanęłam w szeregu, w którym panowała grobowa cisza. Po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się nie na miejscu, za niska, że sobie nie poradzę.
Ciszę przerwały wrzaski dochodzące z budynku przy boisku. Niespodziewanie na murawę wyszedł trener, drąc się na postać za nim. Oczywiście, to był Niall.
- Już nigdy nie zagrasz w mojej drużynie! Ciesz się, że nie pozwoliłem rzucić cię na pożarcie biednym koleżankom tej dziewczyny, i że nie poszedłem z tym do dyrektora, albo na policję!
Zaczęliśmy rozglądać się na wszystkie boki, patrzyć na twarze współzawodników. Nikt nie wiedział o co chodzi. Jedynie Charlie stał z zawieszoną głową, czułam, że ma coś na sumieniu, ale nie w porządku wobec niego byłoby, gdybym teraz tam podeszła i zapytała. Jeszcze będą ku temu okazje.
- Panie trenerze, mogę to wyjaśnić - mówił spokojnym głosem Niall. Wiedziałam, że próbuje ugłaskać rozjuszonego mężczyznę, ale przewidzenie jego sromotnej porażki nie było wcale trudniejsze.
- WYNOŚ SIĘ STĄD! NIE CHCĘ CIĘ WIĘCEJ WIDZIEĆ, WYNOCHA!
Nigdy nie widziałam nikogo w stanie takiej wściekłości. Wolałam się nie pokazywać trenerowi na oczy. Przerażał mnie. Szczególnie, kiedy spojrzał na nas tym pełnym pogardy i iskier wzrokiem. No i kazał nam wypierdalać. To wyraźny znak, że człowiekowi puściły wszystkie hamulce.
Najpierw biegaliśmy dwanaście kilometrów, po czym wypluwałam płuca, a to nie był koniec. Dwadzieścia okrążeń na wyczerpującym torze przeszkód, podania, siłownia i znowu pięć kilometrów naokoło boiska. Mięśnie mnie paliły, wszystkich czekała jeszcze lekcja oraz kolejny trening. Padłam na trawę koło Trevora z ostatniej klasy, który robił więcej powtórzeń za uśmiech. Oddychaliśmy ciężko, a ja zastanawiałam się, czy nie wygodniej jest umrzeć i mieć pretekst, żeby nie iść na biologię, ale w końcu wstałam i przeszłam ponad wszystkimi wymęczonymi osobami, które legły na murawę, jak martwe.
Zdążyłam się wymyć, ledwo trzymając się na nogach i z wielką trudnością podążyłam na biologię. Padłam na miejsce, a raczej taki miałam zamiar, dopóki nie zauważyłam, że miejsce jest zajęte. Siedziała na nim Rose, która wyglądała na wielce oburzoną. Wyraz jej twarzy uległ zmianie dopiero, kiedy spojrzała na moją.
- Ostatnio ciągle wprawiam cię w szok. DOWAL MI - powiedziałam bez siły i machnęłam w dziwny sposób rękami, w wyniku czego pacnęłam przechodzącego do swojej ławki Niall'a prosto w pierś. Nie zwrócił na to nawet uwagi i usiadł na swoim miejscu tuż za moim, z którego zawsze spokojnie mógł mnie torturować. Co prawda, ostatnio tego nie robił, ale nie chce mi się wspominać tych milionów razy, kiedy wbijał mi ołówek w plecy. Wcale nie tak delikatnie.
- Co się stało? - spytała wytrącona z równowagi przyjaciółka.
- To wina pewnego dupka, który rozzłościł trenera, przez co mieliśmy morderczy bieg na czas.
Niall udawał, że nie ma pojęcia o czym mówię. Prawdę mówiąc, ignorował mnie, jak to tylko on potrafi. Prychnęłam z pogardą, ale szybko tego pożałowałam. Prychanie nie jest najlepszym wyjściem, kiedy umierasz z wycieńczenia. Dałam znak Rose, żeby się przesunęła i natychmiast opadłam na zwolnione krzesło. Dopiero wtedy poczułam, co oznaczają dwie godziny w ciągłym ruchu, w sprincie. Bolało mnie każde, nawet najmniejsze, włókienko mojego małego ciała.
- Jak na treningu? - ironiczny syk blondyna wprowadził mnie w stan amoku podobny do tego, który dzisiaj przeżył trener. Nie mogłam się odwrócić, więc go zignorowałam. Niech się palant wysila.
Na lekcji biologii panowała względna cisza i spokój. Starałam się skupić, ale wykład na temat systematyki gadów był tak interesujący w wykonaniu mojej "ulubionej" nauczycielki, że przyłapałam się parę razy na przysypianiu. Nie zrobiłam nawet linijki notatki, chciało mi się wyć, ale po prostu siedziałam i starałam się nie usnąć. Wytrwałam tak do połowy zajęć, kiedy nauczycielka nie wytrzymała i wypaliła:
- Dlaczego mam wrażenie, że parę osób w klasie wygląda, jak po zażywaniu narkotyków?
Na to odezwał się mój nowy kolega z zespołu, Greg.
- Przeżyliśmy kilkadziesiąt kilometrów biegu między lekcjami, bez żadnej przerwy. Przykro nam, że nie wyglądamy świeżo i rześko.
Kobieta zacisnęła usta w odpowiedzi, nie wyglądała na zbyt zadowoloną z faktu, że nie słuchamy. Mimo tego, wzruszyła ramionami i dodała:
- Drzwi są otwarte, pielęgniarka jest w gabinecie. Może chcecie się przejść?
Chętnie przyjęłabym tą propozycję, ale doskonale wiedziałam, że ona zapamięta i nie da mi spokoju na następnych lekcjach. Spojrzałam na Grega i Charliego, pokazałam, że nie warto. A kiedy nauczycielka się odwróciła, pociągnęłam dyskretnego łyka z butelki z wodą. Uff, o wiele lepiej.

Szłam korytarzem. Odrzuciłam pomoc osób z klasy, które chciały mnie holować na boisko i ruszyłam sama po swoje rzeczy. Rozglądałam się za znajomymi, albo chociażby pomocą. Może jakaś siła niebiańska trzasnęłaby mnie piorunem, żebym nie musiała wracać na Pole Męki? Nieee, bo po co?
Jednak, kiedy się tak rozglądałam, dostrzegłam jednym okiem coś, czego chyba nie powinnam widzieć. W jednym ze szkolnych zaułków Niall wyszarpnął się z uścisku chłopców z drużyny i uderzył stojącego przed nim Trevora prosto w szczękę. Chłopak upadł, a blondyn zaczął odpychać kolejnych napastników. Coś z tym musiałam zrobić.
Wbiegłam do wąskiego korytarza i rzuciłam się w plątaninę rąk i nóg. Odepchnęłam Niall'a od jakiegoś wysokiego czarnoskórego chłopaka.
- DOSYĆ TEGO, GŁĄBY! - wrzasnęłam, tworząc żywą barierę pomiędzy stronami. Wszyscy, w tym i ja, sapali ciężko.
- Ten chuj to powód, dla którego wszyscy jesteśmy wykończeni, mała - warknął Trevor, ocierając krew z ust. - Nie pozwolę ci go bronić, odsuń się.
Niall zgromił go spojrzeniem, pod którym ja czmychnęłabym gdzie pieprz rośnie. Niestety, chłopcy z drużyny są zbyt głupi, żeby odczytywać takie znaki.
- Ja... ja go nie broniłam, chłopaki, nie możecie się napieprzać, po prostu...
Nie zdążyłam skończyć. Trevor odepchnął mnie i uderzył Niall'a prosto w brzuch. Leżałam na posadzce i patrzyłam, jak on też na nią upada. Ogarnęła mnie wściekłość. Poderwałam się na równe nogi i szarpnęłam Trevora tak, że stał twarzą do mnie.
- Nikt nie będzie nazywał mnie mała - wysyczałam, po czym uderzyłam go prosto w nos. Reszta chłopców odsunęła się. Niektórzy się śmiali, inni wyglądali na nieco przestraszonych. - A teraz wypad. JUŻ!
Rozeszli się. Spojrzałam na leżącego na podłodze blondyna.
- Kiedyś mi za to podziękujesz - powiedziałam, zabrałam rzeczy i zostawiłam go samego.

*jeśli przeczytałaś/przeczytałeś - proszę o komentarz*

środa, 25 lutego 2015

ROZDZIAŁ 12

Dotarłam do domu, gdzie siedziała Rose z moją mamą. Próbowałam wyglądać na bardzo chorą i nawet się nie musiałam zbytnio starać, bo na pewno wyglądałam koszmarnie. Rozwiane na wszystkie strony świata włosy, czerwone policzki i oczy, mina zbitego psa. Zawlokłam się do sypialni powoli, po schodach (tak, tak, było nas stać na dwupiętrowy apartament na Manhattanie, powinnam być szczęśliwa, bo ja pławię się w luksusach, podczas gdy Rose musi mieszkać w pokoju z dwójką rodzeństwa), a potem rzuciłam się bezwładnie na łóżko.
Żebyśmy mieli jasność: nie czułam w tym momencie nic. Byłam absolutnie wyprana z emocji, w końcu, kogo by nie wymęczyły takie podchody, ochrona własnej niewinności i naprawianie błędów pewnych upartych głąbów, którzy do tego są kompletnymi dupkami. Nie wiem, co sobie myślałam: że rzuci mi się w ramiona i podziękuje na kolanach za troskę i wyzna miłość? Aż tak żałosne moje myśli chyba być nie mogły. Z naciskiem na CHYBA, bo te małe sukinkoty już nie raz wędrowały w miejsca, w które nie powinny.
- Dobra, opowiadaj - powiedziała Rose i rzuciła się za mną na łóżko. Odetchnęłam, jakby z ulgą. Czułam potrzebę natychmiastowego wygadania się.
- Poszłam do niego, mieszka na starych magazynach, a to cholernie daleko od stacji metra, więc w sumie to biegłam. Trochę na niego pokrzyczałam, ale to nic nie dało. Jakbym mówiła do tej ściany, choć myślę, że ściana przyjęłaby o wiele więcej do wiadomości. Chciał mnie do siebie zaprosić, nawet wtedy chciał wygrać w grze.
Mówiłam bardzo szybko, ale ostatnie zdanie wyszeptałam. Dopiero wtedy napadły mnie emocje. Po moich policzkach popłynęły łzy. Przyjaciółka objęła mnie ramieniem. Wyczułam, że też się rozpłakała.
- Dlaczego ja zawsze trafiam na dupków? - wyszlochałam żałośnie i wtuliłam się w nią.
- Nie martw się, ja też - wyszeptała Rose.
Nie wiem, skąd moje nagłe zamiłowanie do przytulania. Przez całe życie przytulałam się tylko do mamy i babci, czyli mamy taty. Zapewne winna jestem temu ja, bo mam zboczenie na punkcie słuchania tego cholernego i zdradzieckiego bicia serca, które nigdy do nikogo nie należało.
Musiałam coś z tym zrobić. Ignorować? Zaprzyjaźnić się? Wszystkie opcje w połączeniu z Niall'em nie wyglądały zbyt obiecująco. Żaden z niego przyjaciel, a ciężko jest ignorować kogoś, przed kim tłum się rozstępuje i ucieka z wrzaskiem.
W końcu się uspokoiłyśmy, zeszłyśmy do mamy na herbatę, bo wołała nas niejednokrotnie. Pewnie bała się wejść na górę i zastać nas w stanie, w jakim się znajdowałyśmy. Wypytała nas łagodnie, dlaczego uciekłam z lekcji, ale nie ze mną te numery. Jako dziecko psychoterapeutów nauczyłam się rozróżniać ich sztuczki i nie dać się na nie nabierać. Kopałam Rose pod stołem za każdym razem, kiedy mama próbowała coś z nas wycisnąć. Mam nadzieję, że nie narobiłam jej za dużo siniaków.
- Jesteś taka inteligentna, Clary. Powinnaś się spełniać w zawodzie psychologa - powiedziała wreszcie mama, kiedy poddała się. Usłyszałam dziwną nutę w jej głosie.
- Nie mogę odbierać biednym, manhattańskim psychoanalitykom ich pracy, to by się mijało z celem. Zacznę brać odżywki, chodzić częściej na siłownię, wyrobię sobie mięśnie i będę grała w męskiej drużynie futbolistów - zażartowałam dla rozluźnienia sytuacji. Mama nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Nie wychodziło jej udawanie poważnej. Czasami się zastanawiam, czy do ludzi z depresją też się tak chichra. Jeny, ta kobieta nie zna żadnych granic.
- Dziękuję za pyszną herbatę. Nie wiedziałam, że jest coś takiego, jak czerwonokrzew.
Rose wstała i mnie przytuliła. Przytuliła też moją mamę. Fajnie by było być taką otwartą na kontakty z innymi jak ona. Niestety, mogłam tylko pozazdrościć.
- Może lepiej jutro nie przychodź do szkoły - dodała na pożegnanie i prawie wyleciała z pomieszczenia. Mama tylko wzruszyła ramionami i wróciła do picia herbaty.
- Nie martw się, i tak pójdę - szepnęłam konspiracyjnie i wróciłam do pokoju. Miałam ochotę na posłuchanie ostrej muzyki i zniszczenie czegoś. Niestety, praca domowa nie mogła czekać wiecznie, a przez okres mojej chwilowej depresji narobiłam sobie strasznie dużo zaległości.

Następnego dnia usiadłam w ławce na pierwszej lekcji i zaczęłam szukać zaległych prac do oddania, kiedy poczułam szturchnięcie naostrzonym ołówkiem prosto w prawą łopatkę. Moje serce przyspieszyło. Głupia pompa do krwi, zdradza mnie. To tylko Niall.
Przybrałam najbardziej obojętną minę, na jaką było mnie stać i odwróciłam się w jego kierunku. Wyglądał zbyt dobrze, jak na ucznia zwykłego liceum. Przez biały t-shirt prześwitywały tatuaże, a czarne okulary miał zatknięte na głowie.
- Co? - moja mało elokwentna wypowiedź spotkała się z jego uśmiechem.
- Miałaś rację.
Zamurowało mnie. Ten wredny i niepoprawny chłopak mówi mi, że miałam rację. Boże Narodzenie nadejdzie wcześniej, a Świat zacznie się rozpadać, jeśli to prawda.
- Co?! - powtórzyłam trochę głośniej, niż zamierzałam. No dobra, wydarłam się.
- Miałaś cholerną rację, goniąc mnie do szkoły. Miałaś rację. Ej, ludzie - wrzasnął na całą klasę - ta oto kobieta miała absolutną rację, jak zawsze!
- Zamknij się - syknęłam, chociaż rozbawiło mnie to przedstawienie. Jego najwyraźniej też, bo patrzył na mnie z rozbawieniem, które w parę sekund przeszło w dziwny magnetyzm. - I przestań się tak patrzyć. Wyglądasz, jakbyś miał mnie zaraz zjeść.
- Uwierz, że nie to miałem na myśli.
Odwróciłam się z powrotem w stronę tablicy i biurka nauczyciela, który na szczęście wszedł do klasy. Czułam dziwny ucisk w żołądku i spojrzenia ludzi na plecach. Żeby się rozluźnić, wyciągnęłam telefon i napisałam SMS-a do Rose.
"Jak myślisz, jesteśmy z Charliem parą, czy nie?"
Nie mam bladego pojęcia, dlaczego właśnie o to zapytałam, ale to pytanie dręczyło mnie od czasu, kiedy chwyciłam go za rękę.
"Nie."
Tylko tyle? NIE? Ktoś ma zły dzień. Albo...
"Rose, czy on ci się podoba????"
Zero odpowiedzi. WIEDZIAŁAM. Ona jest o niego zazdrosna! A ja głupia tego nie zauważyłam wcześniej. Rozwaliłam się z zadowoleniem na siedzeniu, które do wygodnych nie należało i zaczęłam sortować z emocji notatki i prace. Rozmyślałam nad tym, jak poprawić przyjaciółce nastrój. Wpadłam na mało dojrzały, ale skuteczny pomysł.
Po lekcji szybko oddałam wszystkie wypracowania i zadania domowe. Nauczyciel spojrzał na mnie z dumą, ale nic nie powiedział, więc wybiegłam z klasy i skierowałam się prosto na Rose, która szła tuż obok Charliego. Rozpędziłam się i wpadłam na nią. Upadła prosto na chłopaka, a ja na...
- Niall - wydyszałam cała zadowolona z siebie. Patrzyłam przez chwilę, jak moi przyjaciele śmieją się z tego incydentu, po czym skierowałam swój wzrok na niego. Wyrwałam się z jego objęć. Plan był nieco inny. - Dzięki.
Przemówiła przeze mnie czysta grzeczność. Właśnie uratował mój tyłek przed potłuczeniem, bo prędkość, którą rozwinęłam na tych parunastu metrach, do najmniejszych nie należała. Impet byłby potężny.
- Ta, nie ma sprawy. Właściwie to sama wpadłaś mi w ramiona, co za zbieg okoliczności. Dużo ich ostatnio.
Ohooo, włączył mu się tryb: dupek.
- Masz rację, dużo.
Spojrzał na mnie z błyskiem w oku i podjął walkę.
- W końcu całkiem sporo ludzi przychodzi pod nie swój dom.
- Albo nie do swojego pokoju.
Zaczął zbierać się wokół nas tłum ciekawskich.
- Wali w czyjeś drzwi.
- Przechodzi przez nie swoje okno.
Nie zamierzałam się poddać.
- Wrzeszczy na domowników.
- Lub ich całuje.
Ludzie załapali, o czym mówiliśmy. Rozległy się chichoty i gwizdy.
- Trzeba zadbać o ochronę okien.
- Albo zacząć korzystać z czegoś takiego, jak drzwi! - wkurzyłam się. Serio? On mi będzie wypominał to, za co jeszcze niedawno był mi wdzięczny? Przeszłam koło niego, a raczej próbowałam, dopóki mnie nie zatrzymał.
- Jeszcze nie skończyliśmy - warknął. Wyszarpnęłam swoje ramię z jego uścisku.
- Myślę, że jednak tak - odparłam chłodno i odeszłam, zostawiając go samego wśród ludzi, którzy zaczęli się śmiać. Blondyn chyba nie miał zamiaru się poddawać. Wybiegł przede mnie i mnie zatrzymał.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? - wrzasnął. Przybrałam obronną, choć zdeterminowaną postawę.
- Od ciebie? Niczego.
- Próbowałem być wobec ciebie w porządku, bo... bo...
- Bo co?!
Jego bezbronne spojrzenie rozwaliło mnie w tamtym momencie na małe kawałki.
- Bo jesteś jedną z niewielu osób, które powinny być zawsze dobrze traktowane!
Chyba spodziewał się z mojej strony jakiejś reakcji, ale nic takiego nie nastąpiło. Stałam, jak słup. Niall prychnął, wyminął mnie i przeszedł przez tłum równie otępiały, jak ja.

*jeśli przeczytałaś/przeczytałeś - proszę o komentarz*